Tytuł: Tyrmandowie. Romans amerykański
Autor: Agata Tuszyńska
Wyd.: mg
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 269
miłość, filoz., religiozn. uczucie
skierowane do osoby lub przedmiotu, wyrażające się w
pragnieniu dla nich dobra, szczęścia i zachowania ich istnienia*
Rzec by się chciało, że ta dwójka poznała się przypadkiem, ale pierwszymi, ciekawymi siebie nawzajem spojrzeniami obdarzyli się na umówionym wcześniej spotkaniu. Ona miała za dużo makijażu, starł jej go chusteczką. On okazał się zbyt niski, nuta rozczarowania przebiegła przez jej myśli.
List rozpoczynający ich znajomość wysłała jeszcze go nie znając.
Była 23-letnią studentką iberystyki, a on imponował jej swoim stylem i
poglądami polityczno-kulturalno-obyczajowymi spisywanymi na kartach prestiżowego New York Times'a. Nie sądziła nawet, że jej odpisze, lecz kilka tygodni później otrzymała wiadomość z odpowiedzią, w której słynny Tyrmand zachęcał ją do kontaktu telefonicznego. Tak właśnie umówili się na owo spotkanie, które naznaczyć miało ich dalsze losy. Od tej chwili przestali być Mary Ellen i Leopoldem. Stali się koherentną całością.
Przyznaję, że nie czytałam jeszcze żadnej książki tego znamienitego polskiego pisarza. O jego świetności dowiedziałam się dopiero wkraczając w blogowy świat, a więc dziełami, poprzez które zaczynam go poznawać są właśnie jego listy do trzeciej żony, z którą żył już do końca swych dni. A życie to, jak na historię pisaną przez rzeczywistość przystało, bywało różne. Nie zawsze byli obok siebie i na każde swoje skinienie, żyli często w rozjazdach. Oboje uwielbiali jednak pisać i przelewać swoje myśli na papier, wzajemna korespondencja była więc dla nich rzeczą zupełnie naturalną. Większość z ich listów zachowała się zresztą do dziś, i my, czytelnicy, mamy możliwość otworzenia tej szuflady pełnej kopert i wyciągnięcia ukrytych w nich papierowych skarbów, z rumieńcami na policzkach i szeroko otwartymi oczami, przepełnionymi dziecięcą ciekawością.
Zawsze interesowały mnie takie autentyczne historie miłosne. Bez zbędnego lukru, bez happy-endu, z szarością i problemami codziennego życia, do bólu szczere i porywające w swej prostocie, tworzące jednocześnie wokół siebie swoiście magiczną otoczkę, którą charakteryzują się głębokie i pełne oddania zażyłości. Chętnie przeczytałabym więcej tych listów, więcej komentarzy samej Mary Ellen, obejrzałabym więcej zdjęć, bo wszystko to zostawiło we mnie pewien niedosyt. Jest to jednak moim zdaniem niedosyt czytelniczo pozytywny, bo autorka zachowała spore pole do popisu dla wyobraźni swego odbiorcy, a i pani Tyrmand ukryła część swego życia za kurtyną, którą odsłania tylko do pewnego momentu. Obie ukazały nam w zamierzeniu to, co może nas zaciekawić, ale nie obarczyły nas zbyt szeroką wiedzą na temat życia tej pary, nie wpuściły do jej małżeńskiej alkowy, która kryła w sobie złoża przeróżnych sekretów. Uchyliły drzwi i pozwoliły patrzeć nam przez szparę na kilka wybranych wycinków z tego pięknego romansu - amerykańskiego romansu ze snów. Ja zajrzałam tam z nieukrywaną przyjemnością.
5/6
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!
* źródło: słownik PWN
Ooo, coś jak najbardziej dla mnie! Wrzucam na listę :)
OdpowiedzUsuńTeż dowiedziałam się o Tyrmandzie dopiero z blogosfery i zdecydowanie chcę przeczytać którąś z jego książek. Biografia jego miłości jednak niezbyt mnie interesuje, no chyba, że jego utwory mnie powalą, to pewnie zapragnę jak najwięcej się o nim dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńMam w planach :)
OdpowiedzUsuńAutentyczne historie miłosne mają w sobie coś urzekającego, dlatego i ja chętnie sięgam po takie książki. Będę miała zatem na uwadze w/w powieść o Tyrmandzie.
OdpowiedzUsuńA jak intrygująco zaczęłaś, definicją ze słownika ;) ta historia brzmi bardzo ciekawie i pięknie, choć najpierw wolałabym przeczytać jakąś książkę Tyrmanda. O tym, że warto również dowiedziałam się dopiero z blogosfery ;)
OdpowiedzUsuńAleśmy się zgrały z recenzją:)
OdpowiedzUsuńJa złapałam bakcyla Tyrmandowego także poprzez blogowanie. Teraz zachwycam się opowiadaniami tego autor:)
Pozdrawiam
Przyznam się że jakoś nie przepadam za biografiami, ale po książki Tyrmanda chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuńMnie cały czas zachwyca zdjęcie na okładce - ta chwila, te barwy...
OdpowiedzUsuńA książkę z przyjemnością, jako miłośniczka biografii (która dawno żadnej nie czytała), bym poznała:)
Tyrmanda tylko cokolwiek poznałam dzięki "Wypominkom" Joanny Siedleckiej. Też mnie interesuje książka, która prezentujesz.)
OdpowiedzUsuńczytałam już coś na temat książki, ale nie szczególnie mnie interesuje, nie jestem fanką takich historii :)
OdpowiedzUsuńWspaniała lektura. Muszę przyznać, że to jedna z trzech najlepszych książek jakie przeczytałam w ubiegłym roku!
OdpowiedzUsuńPiękna książka. Pochłonęłam w dwa dni, Tyrmand jawi się z zupełnie innej strony niż w swoich książkach, pozostaje cynikiem, ale jednocześnie jest człowiekiem, który kocha, tęskni i wyraża to w nie zawsze cyniczny sposób.
OdpowiedzUsuńChyba tylko ja nie przeczytałam jeszcze tej książki. A mam na nią taką ochotę... Samego Tyrmanda bardzo lubię, a lektura jego powieści "Zły" była dla mnie istną ucztą literacką. W ubiegłym roku nie udało mi się dopaść "Romansu amerykańskiego", ale w tym, koniecznie muszę nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuńJa również nie przeczytałam tej książki, nie jesteś sama ;)
UsuńOczywiście postaram się zmienić ten stan rzeczy, bo napisałaś bardzo ciekawą recenzję, a Tyrmand kusi mnie już od dawna :)
Ja też nie przeczytałam.
UsuńChociaż mam w planach. Dziwne ile to ja mam książek w planach..
Ta książka już dawno zwróciła moją uwagę, miłość to temat który zawsze mnie interesował, oczywiście miłośc pisana przez życie, a nie przez papierek po słodkim lizaku.
OdpowiedzUsuń