niedziela, 30 grudnia 2012

Ile jest nienawiści w miłości?*







Tytuł: Insekt
Autor: Claire Castillon
Wyd.: W.A.B
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 173  







Dziewiętnaście opowiadań. Dziewiętnaście matek i dziewiętnaście córek uwikłanych w historie, o których nie chce się słyszeć, o których mówi się na ucho konspiracyjnym szeptem, bo przerażają, wprawiają w zakłopotanie, bo bulwersują, gorszą i brzydzą. Czy pani wie, że taka a taka wyrzuciła swoje dziecko z pędzącego samochodu? Słyszałam, ze młoda Ówna bije swoją matkę. Ponoć sąsiadka sąsiadki faszeruje swoją córkę lekami. Przyznajcie, że nie dzielimy się tym głośno z każdą napotkaną osobą, choć plotkarska natura popycha człowieka w coraz to dalsze rejony wtykania nosa w nie swoje sprawy.

Claire Castillon otwiera przed nami świat więzi pomiędzy matkami i córkami, więzi niejednokrotnie toksycznych, nafaszerowanych zazdrością, brakiem szacunku i ogólnym zniesmaczeniem. Miłość przez nią opisywana jest chora, jest zalążkiem czegoś brudnego i hańbiącego, ukazuje nam realia podpalone ogniem mnóstwa negatywnych odczuć i emocji. Obnaża bezinteresowność, poświęcenie, lecz także niechęć z jakimi matka opiekuje się upośledzonym dzieckiem, aby za chwilę odwrócić role i kazać córce troszczyć się o dotkniętą demencją starczą rodzicielkę. W tych krótkich i prostych, choć dosadnych formach autorka naprzemiennie oddaje głos to jednej, to drugiej. Narracja pierwszoosobowa przytłacza czytelnika wyznaniami zgorzkniałych, niewdzięcznych córek i nadopiekuńczych matek, które sądzą, że wiedzą, co dla ich dziecka najlepsze. I nie potrzeba było większej ilości słów, żeby wyrazić wstręt, niepokój i niestygnącą nienawiść. Każde opowiadanie liczące jedynie te kilka stron idealnie oddaje klimat, w jaki zamierzała nas wrzucić Castillon. Ja w każdym razie poleciałam jak długa po równi pochyłej w dół w świat przez nią wykreowany i ciężko było mi wydostać się na powierzchnię.

Kobieta to, nie owijając w bawełnę, dosyć skomplikowana istota i myślę, że każdy mężczyzna mi w tym punkcie ochoczo przyklaśnie. Dwie kobiety z kolei, to już prawdziwa burza z piorunami, szczególnie, kiedy przepełnione są goryczą i nieprzychylnymi wobec siebie uczuciami. Autorka ukazać chciała jak trudna potrafi być relacja nawet między reprezentantkami płci pięknej tej samej krwi. Choć historie te są mimo wszystko skrajnym ujęciem tematu i bieguny, jak to zwykle bywa, są niezaprzeczalnie dwa, spisała te krótkie opowiadania tak umiejętnie, że ja naprawdę wierzę, że takie rzeczy dzieją się gdzieś za ścianą, w sąsiednim bloku czy mieście i obraz, który buduję sobie na ten temat w głowie szczerze mnie przeraża.

5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Z literą w tle.

* Pytanie zaczerpnięte z tylnej okładki książki.

sobota, 29 grudnia 2012

Pieskie (nie)życie






Tytuł: Frankenweenie
Reż.: Tim Burton
Produkcja: USA
Premiera: 7 grudnia 2012
Gatunek: animacja, czarna komedia
Czas trwania: 1 godz. 27 min. 







Pierwotna, około 30-minutowa wersja "Frankenweenie" ujrzała światło dzienne w 1984 roku. Trafiła do ówczesnej widowni spod pieczy wytwórni Disneya, która uznała jednak, że film jest zbyt przerażający, aby oglądać go mogli młodzi widzowie. Tak zapomniana i niedoceniona opowieść o chłopcu i jego psie, choć wybitnym dziełem sztuki nie była, przezimowała w głowie reżysera, poobijała się nieco o jego szare komórki i wróciła teraz w skrystalizowanej wersji jako pełnowartościowa, pełnowymiarowa i pełnokrwista animacja, wpięta ściśle w konwencję czarnego humoru, groteski i makabry, z których słynie uwielbiany przez wielu twórca. Zdaje się zresztą, że Burton odnalazł wehikuł czasu i, nie bacząc na konsekwencje, przeniósł się do lat, w których powstał jego słynny "Sok z żuka" czy "Edward Nożycoręki". Ze wznowionej wersji historii Sparky'ego przezierają bowiem korzenie jego wcześniejszych filmów i ubierają ją w czarną żałobną suknię grozy. Mnie ta wersja jak najbardziej przekonała. Kupuję ją razem z kolejnym neurotycznym outsiderem w roli głównej i jego wiernym czworonożnym kompanem, gubiącym od czasu do czasu swój ogon.

  
Opowieść zaczyna się dosyć niewinnie, choć już w samym wyglądzie postaci widać na pierwszy rzut oka rękę Burtona. Klimatu dodaje również fakt, że animacja nakręcona jest w czerni i bieli, co znacznie wpływa na jej odbiór i tworzy wokół filmu dodatkową aurę tajemniczości i efekt wyglądającej zza rogu zmory gotowej do ataku. Victor to chłopiec obdarzony bujną wyobraźnią, mądry i sprytny, jednak pełen rezerwy i nieufności woli trzymać się z dala od ludzi, a jego ulubionym kompanem do zabaw i wszelakich eksperymentów jest wierny psiak Sparky. Dni mijają beztrosko i nic, może oprócz fekaliów obłąkanego kota równie dziwacznej koleżanki z klasy, nie zwiastuje tego, co ma nadejść. Przychodzi jednak ten moment, o którym wiemy, że nadejść w końcu musi, jest przecież osią wyprowadzającą główny wątek obrazu. Pies ginie w wypadku samochodowym. Trafia na cmentarz dla zwierząt, a chłopiec nie umie sobie poradzić z tą nieopisanie bolesną stratą. Wzorem doktora Frankensteina, a i Victor nosi to samo nazwisko, wykopuje swego pupila z ziemi i, niczym w powieści Mary Shelley, daje mu powtórne życie w postaci uroczego i zabawnego, zupełnie jak te kilka feralnych dni temu, zombie.


Całe to przywracanie zmarłego psa do świata żywych odbija się echem w dalszej części historii, wprowadzając serię przerażających i makabrycznych obrazków do życia cichej i spokojnej jak dotąd mieściny. Szczegółów jednak nie zdradzę. Jeżeli znacie Burtona, pewnie wiecie, czego można się po nim spodziewać, choć sama nie przewidziałam z początku takiego rozwoju wypadków. Wrażliwa na los zwierząt, uroniłam podczas seansu kilka pojedynczych łez, choć za chwilę zmuszona byłam uśmiechnąć się na widok wesołych podskoków czworonoga, który patrzy ze zdziwieniem, jak w ferworze zabawy odpadają mu niektóre części ciała. Nie zabrałabym na ten film dziecka. Nie sądzę, aby był odpowiedni dla oczu małego widza, ale dorosłym, szczególnie tym, którzy pałają do twórczości Burtona tak pozytywnymi odczuciami jak ja, gorąco go polecam. Warto dać się przestraszyć, wzruszyć i rozśmieszyć w tak znakomitym wydaniu.

5/6

wtorek, 25 grudnia 2012

Święta przed telewizorem?

Święta w toku. Sama odpoczywam właśnie między jednym obżarstwem a drugim, koję żołądek ciepłą herbatą, aby za chwilę przyjąć gości i zasiąść z nimi do kolejnej uczty. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie ten czas musi być zwieńczony odpowiednią książką (vide Opowieść Wigilijna) oraz wieczornym świątecznym seansem filmowym. Kiedy dom już opustoszeje, zniknie wrzawa i radosne okrzyki, zapalam świecę pachnącą Bożym Narodzeniem, wykładam się wygodnie w łóżku i chłonę atmosferę płynącą z... Tym razem padło na "To właśnie miłość", ale w zanadrzu mam też kilka innych propozycji.


Cóż ja Was zresztą będę oszukiwać? Co roku pada na "To właśnie miłość". Naprawdę ciężko powstrzymać mi się przed kolejnym obejrzeniem tego ciepłego i zabawnego, przemycającego multum uczuć filmu. Reszta to tylko dodatki, nie będę przecież sięgać w każdy dzień świąt po ten sam obraz, bo zasiadanie przed nim ma swój urok i magię tylko ten jeden raz w roku. To taka moja osobista tradycja. Chętnie jednak śledzę (po raz mniej więcej setny) perypetie Kevina, który zostaje sam w domu, tudzież w Nowym Jorku; rozterki fajtłapowatej Bridget Jones, szukającej miłości w najmniej odpowiednich miejscach; poczynania Sandry Bullock, wplątanej w dziwaczny i nie w stu procentach przytomny trójkąt miłosny; szaloną pętlę czasową Billa Murraya, który dostaje kolejne szanse na rozkochanie w sobie ślicznej Andie McDowell; bezsenność Toma Hanksa, z której wyrwać próbuje go urocza Meg Ryan; i wreszcie dobre, bo polskie listy do świętego Mikołaja, w których każdy z bohaterów przeżywa ten świąteczny czas na swój sposób. A Wy? Bez jakiej książki lub filmu nie wyobrażacie sobie świąt?

niedziela, 23 grudnia 2012

Kolęda prozą, czyli opowieść wigilijna o duchu







Tytuł: Opowieść wigilijna
Autor: Charles Dickens
Wyd.: GREG
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 83







Czy jest na sali ktoś, kto nie słyszał o tej książce? Ktoś, kto nie natknął się podczas przedświątecznych przygotowań lub bożonarodzeniowego obżarstwa na jedną z jej licznych ekranizacji? Ktoś, kto nie wie, o czym to opowiadanie traktuje, i kto nie słyszał nigdy nazwiska Scrooge? Naprawdę? W życiu w to nie uwierzę. To opowieść tak maglowana w szkołach, w telewizji, przenoszona na ekrany kin i będąca inspiracją dla tak wielu innych dzieł literatury popularnej, że to po prostu niemożliwe, abyście o niej nie słyszeli. Założę więc już na wstępie, że opisywanie zaczątków fabuły odbębnię na kolanie, aby recenzyjnego klimatu stało się zadość, choć ta moja dzisiejsza pisanina, w okowach krojenia orzechów, lepienia uszek i ubierania choinki, obok chlubnego słowa recenzja raczej nie postanie.

Mamy zatem XIX-wieczną Anglię. Londyn, aby ciut dokładniej określić nasze położenie. Oto wigilia Świąt Bożego Narodzenia, ulice przepełnione są rozradowanymi twarzami, domy przyobleczone w świąteczne ozdoby zwiastują szybkie nadejście pierwszej gwiazdki i kolejnych gości. Z kuchni wyzierają iście bajkowe zapachy, brzuch burczy w rytm najweselszej kolędy, a w głowie już tylko myśl o błogich chwilach spędzonych w towarzystwie rodziny i przyjaciół, o zrywaniu wstążek z mniej lub bardziej opasłych prezentów i smaku potraw pachnących obietnicą wybornej uczty. Pełnia świątecznej gorączki nie dotyka chyba tylko jednej osoby w Londynie. Bo czyż to normalne,  że na życzenia Wesołych Świąt! odkrzykuje się Bzdura!? Poznajcie więc Ebenezera Scrooge'a - zgryźliwego tetryka, rzec by się chciało, skąpca gorszego niż u Moliera, mężczyznę nieznającego litości, pełnego niegodziwości i złośliwości, niemającego pojęcia, że w świecie istnieje uczucie takie, jak empatia. Święta to dla niego tylko kolejny powód do narzekania na durnych ludzi, zatem po odbyciu rytuału, polegającego na nawrzeszczeniu na własnego kancelistę, oraz po wyśmianiu  i odrzuceniu propozycji siostrzeńca, mającego czelność zaprosić go na kolację wigilijną, Scrooge wraca do domu, przywdziewa szlafrok, bambosze i szlafmycę, oddając się tym samym upragnionemu odpoczynkowi. Lecz co to? W drzwiach mieszkania staje zjawa. To jego dawny przyjaciel i współpracownik Marley, zmarły siedem lat wcześniej. Stary maruda przeciera oczy ze zdumienia i drwi z ducha, mając go za własne przywidzenia. Ten jednak nie daje za wygraną i zwiastuje starcowi los, jaki czeka go na krańcu jesieni jego życia, obiecując, że przez kolejne trzy dni nawiedzać go będą Duchy Przeszłości, Teraźniejszości i Przyszłości. 

Przyznaję się bez bicia, że przeczytałam tę książkę dopiero teraz, jako osoba dorosła. Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to z jaką swadą i humorem Dickens snuje swą opowieść. Jest to rzecz naprawdę dobrze napisana i wcale nie dziwi mnie fakt, że tyle wokół niej szumu. Jak łatwo się domyślić, cała ta historia ma na celu ukazanie drogi, jaką musi przejść człowiek, żeby zmienić swoje życie, ujrzeć wszystkie popełniane błędy, grzechy i przewinienia oraz spojrzeć na siebie z dystansem. Odkrycie tak bolesnej prawdy bywa czasochłonne, żmudne i nie zawsze prowadzi ku oczekiwanym rezultatom. Czy więc Scrooge wyciągnie z magicznych podróży w różne wymiary czasowe jakąkolwiek naukę? Pewnie się tego domyślacie. A mnie nie pozostaje nic innego, jak życzyć Wam wszystkim Wesołych Świąt, i nie odkrzykujcie, proszę, że to bzdura.

5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Trójka e-pik.


niedziela, 16 grudnia 2012

Kalendarium # 12/2012


Subiektywny przegląd zapowiedzi filmowych, czyli czym stłumić świąteczną gorączkę:


7 grudnia

Nie będę udawać, że jeszcze tego filmu nie widziałam, bo byłam na nim wczoraj w kinie. I pomijając fakt, że okropne okulary do obrazów 3D (za które notabene trzeba teraz dodatkowo płacić) niemiłosiernie wbijały mi się w nos, "Frankenweenie" uznaję za świetny powrót Burtona do korzeni. Nie oglądałam wersji z dubbingiem, wybrałam tę z napisami, nie wiem więc jak wypadł ten pierwszy. Nie miałam jednak niestety wyboru, jeżeli chodzi o wersję 3D, bo pewnie poszłabym na seans bez tego efektu, niemniej w niektórych momentach rzeczywiście się sprawdził. Na razie nie będę się już na temat tego dzieła rozpisywać, mam nadzieję, że pomimo mojego boleśnie skróconego wolnego czasu, uda mi się sklecić osobną o nim notkę. Tak czy inaczej, podsumowując mój mini wywód jednym słowem: polecam! Tylko czemu byliśmy jedynymi osobami w kinie, ja się pytam.

Wśród wielu wyróżnień i nagród "Frankenweenie" otrzymał między innymi nominację do Złotego Globu jako najlepsza animacja.





14 grudnia

Rzecz dzieje się w wiosce u podnóża stacji kosmicznej. W imię zasady, że wszystko, co spada z nieba należy do znalazcy, mieszkańcy zbierają codziennie gruz kosmiczny. Co jednak, kiedy z nieba spada kobieta? "Miłość z księżyca" (Baikonur) to historia o dziwacznej dosyć miłości w równie dziwacznych warunkach i okolicznościach. Mnie zainteresowała i ciekawa jestem, co też z tego wszystkiego wyniknie.

Film zdobył jakieś nagrody, lub co najmniej nominacje, ale w tej chwili nie umiem znaleźć jakie :).








Mocny film o policjantach walczących z przestępczością w mieście, które rządzi się własnymi prawami - Los Angeles. "Bogowie ulicy" (End of Watch) już teraz zdobyli rzeszę wiernych fanów, zachwyca się tym filmem wielu moich znajomych i już teraz mnie korci, żeby go zobaczyć i przekonać się, czy rzeczywiście jest taki dobry.

Obraz zdobył dwie nominacje do nagrody Independent Spirit: za rolę drugoplanową dla Michaela Peny i najlepsze zdjęcia.












26 grudnia

Normalnie pewnie nie zwróciłabym na tę komedię uwagi, gdyby nie Colin Firth - aktor, którego bardzo lubię i cenię. Zakładam, że nie zagrałby w czymś doszczętnie durnym, więc być może warto zwrócić na ten film uwagę, chociaż szczerze mówiąc, zwiastun mnie jakoś szczególnie nie zachęca. Tłumaczenie tytułu "Gambit, czyli jak ograć króla" (Gambit) również pozostawia wiele do życzenia. Już na pierwszy rzut oka widać, że chciano na siłę nawiązać do głośnego oscarowego filmu, w którym Firth grał główną rolę, znanego Wam zresztą pewnie bardzo dobrze "Jak zostać królem". No cóż, pożyjemy, zobaczymy.








Nie ocenia się książki po okładce, a filmu po plakacie, ale ten mnie zauroczył, zwiastując iście baśniowy klimat rodem ze świetnej "Amelii". Ja nawet nie muszę wiedzieć, o czym ten film traktuje, i tak się nim zainteresuję. No dobrze, uchylę jednak choć rąbka magicznej tajemnicy. Wirtuoz gry na skrzypcach traci swój ukochany instrument i nie potrafi znaleźć dla niego zastępstwa. Twierdzi, że nie ma sensu dalej żyć, kładzie się do łóżka i postanawia czekać śmierć. Ta jednak nie nadchodzi, przychodzą za to sny i wspomnienia, które zabierają widza w przeszłość i przedstawiają piękną miłosną historię. "Kurczak ze śliwkami" (Poulet aux prunes) prawdopodobnie idealnie wpasuje się w bajkową atmosferę świąt. Chętnie dam mu szansę. 

Film otrzymał nominację do Złotego Lwa oraz do Nagrody Publiczności na festiwalu Transatlantyk.






28 grudnia

Czy ja muszę komukolwiek przedstawiać tę produkcję? Nie sądzę. Myślę, że i tak wszyscy wybierzemy się na nią do kina, a marudzenie na jej temat jest po prostu zbyteczne. "Hobbit: Niezwykła podróż" (The Hobbit: An Unexpected Journey), najnowszy film Petera Jacksona będzie hitem, możemy być tego pewni.
















P.S. Jak pewnie zauważyliście (a może nie zauważyliście? :)) coraz mnie mniej w blogowym świecie. Staram się tę nieobecność wprawdzie nadrabiać, kiedy mam chwilę odpoczynku, jednak nie zawsze mi to wychodzi. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Obiecuję, że wciąż będę Was odwiedzać, z dużo mniejszą niestety częstotliwością, ale z taką samą jak zawsze przyjemnością. Bezrobotna po prostu ostatnio za dużo pracuje - ot taki paradoks :).

niedziela, 9 grudnia 2012

Żadna książka nie ma swojego końca*







Tytuł: Krabat
Autor: Otfried Preussler
Wyd.: Bona
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 236







Ciekawa jestem, czy znacie nazwisko autora tej książki, czy obiło wam się o uszy, i czy budzi jakieś skojarzenia. Ja przez dłuższy czas żyłam w nieświadomości na temat istnienia Otfrieda Preusslera - niezwykle poczytnego i docenianego, obdarowanego wieloma znaczącymi nagrodami niemieckiego pisarza literatury dziecięcej i młodzieżowej. Powodem tego jest zapewne fakt, że rzadko po ten gatunek książek sięgam. Jak już jednak kiedyś wspominałam, zima to pora, która w moim odczuciu sprzyja zagłębianiu się w pozycje oderwane od realnego świata. Mam wtedy ochotę na magię, na kroplę baśniowej fantastyki, która wydobędzie ze mnie to dziecko, czekające z utęsknieniem na pierwszą gwiazdkę i prezenty pod choinką.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy zimowej aurze, poczujmy piekące od mrozu policzki, szron na opadających luźno włosach, włóżmy ręce głębiej w otchłanie kieszeni puchowego płaszcza i spójrzmy w niebo zasypujące nas białym, opadającym lekko na ziemię puchem. Właśnie w takiej atmosferze pisarz rozpoczyna swą opowieść. Nie stójmy jednak dłużej na mrozie, schowajmy się w ciepłych zakamarkach własnego domu, chwyćmy w dłonie kubek gorącej herbaty i wyjrzyjmy przez okno. Ta historia snuje się tuż za nim. Dajmy jej żyć własnym życiem. 

Jest to okres tuż po Nowym Roku. Mrużymy oczy i w oddali widzimy zarys Trzech Króli. Korony na głowach, twarze czerwone od mrozu i wesoła świąteczna piosenka prowadzą ich przez zaspy, torują drogę do kolejnych wsi. Przyglądamy się im uważniej. Przecież to nie żadni królowie, to chłopcy, młodzi włóczykije, chodzący od domu do domu, zbierając prowiant i miłe słowa gospodarzy. Oto czternastoletni Krabat i dwóch jego kolegów tułają się w nadziei, że choć trochę napełnią pusty głodem żołądek, a może nawet znajdzie się dla nich schronienie w jednej z pobliskich stodół. Dni mijają niespiesznie, wiedzie im się całkiem dobrze i tylko sny napełniają Krabata wątpliwościami. Niemal każda noc, zwieńczona zamknięciem ociężałych powiek, kończy się tak samo. Chłopiec widzi jedenaście kruków, siedzących na żerdzi, dwunaste miejsce jest wolne. W oddali, z kłębów podświadomości wydobywa się nagle głos, potężny i władczy, który nakazuje młodemu "królowi" wybrać się w podróż w nieznane zakątki Czarnej Chełmży, zapraszając go tym samym do tamtejszego młyna. Młodzieniec przyjmuje senną propozycję i tak rozpoczyna się jego dziwna i niebezpieczna przygoda.


Niewątpliwie jest to książka dla młodzieży. Autor spisał ją prostym językiem, dodał do niej wartości, takie jak przyjaźń, miłość, dorzucił tu także zdradę i zemstę. Całości klimatu dodają przepiękne ilustracje Katarzyny Bajerowicz i specjalistyczne słownictwo rodem ze starych łużyckich młynów. Czarna magia przemyca do powieści element grozy, nie będziemy jednak chować głowy pod poduszkę ze strachu. Preussler wprowadza nas w świat baśni i zamyka za nami drzwi na klucz. Wydostaniemy się dopiero, kiedy przeczytamy ostatnie słowo. Tu jednak pojawia się pewien zarzut w stronę autora - zakończenie. Przewracamy kartki, zdążamy stopniowo do finału powieści, lecz okazuje się, że ta najważniejsza jej część, na którą czekamy, i po której spodziewamy się wiele, to jedynie dwie strony. Rach ciach i koniec, jakby pisarz dokądś się nagle zaczął spieszyć i, rzuciwszy tylko kilka słów na pożegnanie, w biegu pomachał do nas ręką. Doprawdy nie wiem, cóż takiego ten zabieg miał na celu i, zamknąwszy ostatnią kartę powieści, byłam nieco zawiedziona. Nie zmąciło to jednak ogólnego wrażenia z przeczytania tej pozycji. Czyta się ją mimo wszystko bardzo przyjemnie i także dorosły czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Zapraszam was więc tej zimy do Czarnej Chełmży. Nauczcie się z Krabatem kilku magicznych sztuczek, a może razem uda wam się pokonać wroga.

*Słowa Otfrieda Preusslera przetłumaczone z pomocą mojej nieudolnej znajomości języka niemieckiego. 

5/6
  
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Trójka e-pik.

niedziela, 2 grudnia 2012

Cykl fotograficzny # 9 - Warszawa instant, czyli godzina w deszczowej stolicy

Jakiś czas temu miałam okazję odbyć krótką wycieczkę do stolicy. Spędziłam tam jedynie godzinę, w dodatku padało, lecz wydała mi się tą deszczową porą na tyle fotogeniczna, że śmiałam narazić swój aparat na lekkie zmoknięcie. Bohaterką dzisiejszego postu będzie więc Warszawa uchwycona moim okiem, taka na szybko, bez zadęcia i bez Pałacu Kultury :)









sobota, 1 grudnia 2012

Podsumowanie listopada, czyli blog od kuchni

Listopad był niestety gorszy od października. Obawiam się, że grudzień również będzie marny i z góry przepraszam za ewentualne zaniedbywanie Waszych blogów. Przystąpmy jednak do zamykania minionego miesiąca w liczbach.

Na blogu pojawiły się 4 recenzje książek oraz 1 recenzja filmu. Książką miesiąca zostaje przepiękna opowieść Antoniego Libery Madame (recenzja). Z kolei zamiast filmu, z racji tego że obejrzałam tylko jeden, wyróżnić chciałam kolejną powieść, a jest nią Malowany ptak Jerzego Kosińskiego (recenzja).


W listopadzie blog miał 4567 wejść, zdobył zaufanie kolejnych 11 obserwatorów. Ogólna liczba odwiedzin to 15984.

Najpopularniejszym postem miesiąca był tym razem Jego Wysokość Stos (klik). Najchętniej czytaną recenzją książki okazała się zasypana piaskiem Kobieta z wydm (klik). Zainteresowały was również Książki, które chciałabym otrzymać w prezencie (klik) oraz podwójne Kalendarium (klik i klik).

Hasła, poprzez które wchodzono na mój blog i tym razem nie zawiodły. Szukano u mnie między innymi pomysłu na zemstę teściowej, przepisu instruującego jak zrobić gorące kakao. Internauci liczyli również na to, że dowiedzą się czegoś o gwałtach marokańskich we Włoszech, aż w końcu zainteresowali się także bajkową strzykawką i książką "Tysic wspaniaych soc".

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...