niedziela, 29 grudnia 2013

Biegnę, więc jestem







Tytuł: O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu
Autor: Haruki Murakami
Wyd.: Muza
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 192







Już na wstępie zaznaczę, że niniejszy wpis będzie nie tylko próbą recenzji książki Murakamiego, ale i moimi subiektywnymi przemyśleniami na temat biegania. Od kiedy zaczęłam i wciągnęłam się w ten sport, widząc jednocześnie zmiany jakie we mnie od tamtego czasu zaszły, mam nieodpartą chęć stale o nim mówić, dzielić się ze wszystkimi swoimi wrażeniami, wychwalać i zachęcać aż do znudzenia, choć do profesjonalnego biegacza, czy maratończyka mi oczywiście daleko.

Murakami przeszedł tę drogę dobre kilkadziesiąt lat temu. Zaczynał jako młody mężczyzna, mając około trzydziestu lat. Dziś, przekroczywszy sześćdziesiątkę, wciąż cieszy się dobrą kondycją i choć być może ultramaroton nie jest już na jego siły, z powodzeniem radzi sobie ze standardową trasą 42 km i 195 m, które pokonuje raz do roku.

O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu to swego rodzaju pamiętnik, traktujący nie tylko o tym jak potoczyła się jego ścieżka biegacza, ale i o tym, jak rozpoczął karierę pisarza i w jaki sposób obie te pasje na siebie wpływały.

Zaczyna od opisu ulubionych miejsc, w których zazwyczaj biega i w tym momencie, wyobrażając sobie pokonywanie kolejnych kilometrów na słonecznej plaży przy falach oceanu rozbijających się o brzeg, po raz pierwszy mu zazdroszczę. Blokowisko do najciekawszych lokalizacji nie należy, co potwierdzi zresztą każdy biegający mieszczuch, ale swoje żale zostawiam na boku, bo i moje otoczenie od czasu do czasu zmienia się na nieco łaskawsze. 

Książka Murakamiego jest moim zdaniem całkiem ciekawą pozycją dla fanów jego pisarstwa, którzy ani myślą zabierać się za bieganie, ale również dla tych, którzy stale biegają lub pragną spróbować swoich sił w tym sporcie. Dla biegaczy nie interesujących się literaturą, szczególnie w jego wykonaniu, jest to raczej dzieło, które można pominąć. Sporo dygresji i stałe odchodzenie od głównego tematu trochę mi nie podeszło. Wolałam, żeby autor skupił się jednak na bieganiu. Najbardziej ciekawiły mnie fragmenty, kiedy opowiadał o pierwszym i kolejnych swoich maratonach, a także o ciężkiej próbie sił, jaką było dla niego przebiegnięcie 100 km. Dla mnie na dzień dzisiejszy nawet półmaraton brzmi nierealnie, ale mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.

Zaczęłam biegać pięć miesięcy temu. Postanowiłam, że mój pierwszy raz będzie decydujący i to właśnie po nim stwierdzę, czy mam zamiar kontynuować, czy też zarzucam ten pomysł na zawsze. Na drugi dzień zamawiałam już odpowiednie buty, na trzeci ruszyłam na kolejną wojnę z własnym lenistwem. Okazała się wygrana. Mój pierwszy bieg trwał 20 minut, był dla mnie ogromną męczarnią, czułam się jednak po nim świetnie i wiedziałam, że kolejne będą tylko lepsze. Mówiąc szczerze, nie zawsze jest kolorowo. Czasem nawet po kilku miesiącach regularnych treningów, ma się gorszy dzień i bieg nie sprawia tony radości, a stanowi wewnętrzną walkę z własną wytrzymałością i silną wolą.

Jeden z zimowych biegów, kiedy na śląskich chodnikach leżał jeszcze śnieg.


To, że bieganie poprawia kondycję, spala kalorie i sprawia, że nasza sylwetka zmienia się na lepsze wie każdy. Nie wszyscy chyba jednak zdają sobie sprawę z tego, jak duże są to zmiany i że nie dotyczą one jedynie ciała, ale i umysłu. Biegając regularnie, w zasadzie uprawiając regularnie jakikolwiek sport, jesteśmy po prostu szczęśliwsi. Lepiej się ze sobą czujemy, pokonujemy własne słabości, stajemy się lepsi, przynajmniej trochę. 

Nie będę was zachęcać do biegania, bo jak słusznie stwierdził w swej książce Murakami, nie ma to głębszego sensu. Do tej decyzji trzeba dorosnąć i co najważniejsze, trzeba ją podjąć samodzielnie.

Książka Murakamiego 4.5/6
Bieganie 6!/6


czwartek, 26 grudnia 2013

Powróćmy jak za dawnych lat w zaczarowany bajek świat






Tytuł: Kraina lodu (Frozen)
Reż.: Chris Buck, Jennifer Lee
Produkcja: USA
Premiera: 29 listopada 2013
Gatunek: animacja, familijny, przygodowy
Czas trwania: 1 godz. 48 min. 







Jeżeli brakuje wam w te święta śniegu, białego puchu spadającego z nieba i otulającego miękko ziemię; jeżeli chcielibyście zmarznąć w nos i poczuć w kościach, że najlepsza pora na Boże Narodzenie to przyjemnie tnąca mrozem zima, a pogoda za oknem sprzyja bardziej wiosennym spacerom niż lepieniu bałwana, zapraszam do kina na nową disneyowską animację, która zabierze was na chwilę do prawdziwej Krainy lodu.
 
 
Zawitajmy zatem w królestwie Arendelle i poznajmy historię dwóch sióstr - księżniczek. Jedna z nich ma być właśnie koronowana na prawowitą władczynię państwa, nikt jednak nie zna jej sekretu; sekretu, który mrozi krew w żyłach i przyprawia o dreszcze. Elza posiada magiczną moc, dzięki której potrafi okryć wszystko szronem i lodem. Nie mogąc jej w pełni kontrolować, za wszelką cenę stara się okiełznać ją w kontaktach z innymi, nie zawsze jej się to jednak udaje. Rozwścieczona nazbyt pochopnymi zaręczynami młodszej siostry Anny, zamienia całe królestwo w lodową krainę, a sama ucieka na najwyższą górę, aby spędzić tam resztę swoich dni i nikomu już nie zagrażać. Zrozpaczona księżniczka udaje się na poszukiwanie swej krewnej - królowej śniegu. Pragnie sprowadzić ją z powrotem do domu i sprawić, żeby tafle lodu, w jakie zmieniło się królestwo, odtajały i przywróciły mu utracone piękno.

W tym właśnie momencie wolno płynąca dotąd opowieść nabiera tempa. Szalony pościg, walka na śmierć i życie z czyhającymi po drodze niebezpieczeństwami i tony śniegu, okrywające świat bohaterów i nieułatwiające im zadania zachwycają i sprawiają, że na policzki wychodzi nam rumieniec. Od mrozu czy od nadmiaru wrażeń? Pewnie się domyślacie.


Kraina lodu, poza bajeczną animacją, jest również na poły całkiem niezłym musicalem. Trzeba się zatem przygotować na sporą dawkę ujmujących melodii i głównych bohaterów wyśpiewujących swe smutki czy radości. Nie czułam jednak przesytu, porcja muzyczna była na tyle wyważona, że nie przytłumiła całego obrazu, dodała mu jedynie smaku i sprawiła, że widz odbył podróż w przeszłość do czasów najlepszych animacji, wychodzących spod pieczy słynnej wytwórni Disneya. 

Nie jest to być może jedna z tych bajek, których głównym celem jest rozbawienie widza śmiesznymi dialogami, ale bałwanek Olaf i uroczy renifer nie raz skutecznie nas rozśmieszą. Popisali się również graficy, tworzący scenerie, zapierające dech w piersiach. I chociaż fanką zimy nie jestem, zachwyciłam się tamtejszą lodową krainą, tak piękną, że nie straszne mi były jej śniegi i mrozy. Ubierzcie się zatem ciepło i zapukajcie do oszronionych bram Arendelle. Czeka was za nimi iście mroźna przygoda.

5/6

Kraina lodu otrzymała nominację do nagrody Złote Globy 2014 w kategorii "najlepsza animacja".

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!





Już niedługo zajdzie słońce i na niebie pojawi się ta długo wyczekiwana pierwsza gwiazdka (a może i nawet gwiazdki, bo pogoda w tym roku wyjątkowo łaskawa). Z tej okazji życzę wam wszystkim, jak na blogerkę książkową przystało, wielu wspaniałych powieści pod choinką i niezwykle interesującego czytelniczo Nowego Roku! 

Jeżeli macie ochotę na dawkę świątecznej literatury, zachęcam do zapoznania się z zeszłoroczną recenzją cudownej Opowieści wigilijnej

Gdyby jednak bardziej interesowało was, co też ten magiczny czas ma nam do zaoferowania w kwestii filmów, zapraszam na Święta przed telewizorem



niedziela, 22 grudnia 2013

ZŁOTE GLOBY 2014 - NOMINACJE


Złote Globy to nagrody filmowe przyznawane co roku przez Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej. Nazywane są często wstępem do Oscarów i zazwyczaj możemy spodziewać się tego, że filmy, które tę nagrodę zdobędą, mają spore szanse zgarnąć również wyróżnienie słynnej Akademii. Kogo zatem nominowano w tym roku? Oto kategorie, które najbardziej mnie ciekawią:



NAJLEPSZY DRAMAT


Grawitacja
Tajemnica Filomeny
Wyścig (5/6)
Zniewolony. 12 Years a Slave 


NAJLEPSZA KOMEDIA LUB MUSICAL


American Hustle
Co jest grane, Davis?
Nebraska
Ona


NAJLEPSZY FILM ZAGRANICZNY


Kaze tachinu
Polowanie
Przeszłość
Wielkie piękno
Życie Adeli - Rozdział 1 i 2


NAJLEPSZY FILM ANIMOWANY


Kraina lodu (5/6)
Krudowie
Minionki rozrabiają 


NAJLEPSZY REŻYSER


Alfonso Cuaron (Grawitacja) 
Paul Greengrass (Kapitan Philips)
Steve McQueen (Zniewolony. 12 Years a Slave) 
Alexander Payne (Nebraska) 
David O. Russel (American Hustle) 


NAJLEPSZY SCENARIUSZ


Tajemnica Filomeny
Zniewolony. 12 Years a Slave
Ona
American Hustle
Nebraska


Poza kategoriami, które tu wymieniłam, przyznaje się również nagrody dla najlepszych aktorów i aktorek, zarówno w dramatach, jak i komediach, a filmy mogą zdobyć wyróżnienie za muzykę i najlepszą piosenkę. Do Złotych Globów nominowane są ponadto seriale i aktorzy w nich występujący. 

Jak podobają wam się tegoroczne propozycje? Widzieliście któreś z tych filmów? Ja mam za sobą póki co jedynie kilka z nich. Już niedługo na blogu pojawi się m.in. recenzja Krainy lodu oraz Kapitana Philipsa. Na razie przeczytać możecie moją opinię na temat filmu Wyścig.

niedziela, 8 grudnia 2013

Cudowne lata







Tytuł: Weiser Dawidek
Autor: Paweł Huelle
Wyd.: Znak
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 269







Gdańsk. Upalne, suche lato. Z zatoki, która niegdyś była głównym miejscem zabaw tutejszej młodzieży, odurzonej wolnym wakacyjnym czasem, zrobiła się obrzydliwa, śmierdząca zupa, pełna zdechłych ryb, ptaków, śmieci i brudów. Słoneczne, nieograniczone szkołą dni trzeba sobie tym razem zająć inaczej. Ale czy to rzeczywiście aż tak duże wyzwanie dla żądnych wrażeń dwunastolatków, którzy dadzą się wytargać za uszy i objąć karą niewychodzenia z domu, tylko po, aby przeżyć jedną z najbardziej nadzwyczajnych przygód swojego życia? Sami mieliście kiedyś z pewnością te naście lat i dwa miesiące nieokiełznanych harców na świeżym powietrzu w zanadrzu, znacie więc doskonale odpowiedź na to pytanie.

Choć za oknem pierwsze przymrozki, Huelle sprawia, że dogłębnie odczuwamy skwar, będący niemym tłem tej opowieści. Śledząc historię tajemniczego Dawidka, bardzo dokładnie wyobrażamy sobie gorący Gdańsk tamtych lat, kolorowe oranżady wypijane pospiesznie przed sklepem i pot spływający po plecach znużonych mieszkańców miasta: mężów, chadzających topić swe smutki w barze Liliput i żon, wieszających pranie na sznurkach przywiązanych do drzew przed blokiem.

Kim jednak jest tytułowy bohater książki? Otóż Dawid Weiser to dwunastoletni człowiek zagadka. Stroni od towarzystwa rówieśników, przyjaźni się jedynie z Elką, z którą dzieli swoje sekrety i spędza sporą część wolnego czasu. Na początku szkolni koledzy obrzucają go jedynie niechętnymi spojrzeniami, czasami i wyzwiskami. To przecież w końcu Żyd o niejasnych korzeniach, wychowywany przez aspołecznego dziadka, którego strach się bać. Z czasem jednak wrogie nastawienie zmienia się w ciekawość, którą sam Dawidek zdaje się podsycać swymi niecodziennymi zachowaniami.

Narrator tej powieści, będący jednym z trzech chłopców, którzy mieli tego lata możliwość poznania choć części sekretów Weisera, stara się rozwikłać zagadkę zaginięcia tajemniczego chłopca. Opowiada nam jego historię, opisując również i własne losy, splatające się zgrabnie z niewyjaśnioną kwestią tamtych lat. Opowieść swą snuje jednak niespieszne, krok po kroku, wzbudzając zainteresowanie i stopniując napięcie, nie zdradzając od razu najciekawszych jej szczegółów. Czytamy więc, wciąż mając ochotę i nadzieję na więcej, czując niedosyt, zaspokajany stopniowo pochłanianiem kolejnych stron tej opowieści.

Książka ta, na wskroś przeszyta magią, napisana jest pięknym językiem, który sprawia, że już od pierwszych stron przenosimy się w cudowne lata dzieciństwa, a przytaczane przez autora retrospekcje sprawiają, że gdzieś z tyłu głowy pobrzękuje i nasza historia sprzed tych kilkunastu, może i kilkudziesięciu lat. Dla mnie była to kolejna uczta z polskim autorem w roli głównej. I was zatem zachęcam do zapoznania się z twórczością Pawła Huelle, która nawiasem mówiąc przywiodła mi na myśl dzieła uwielbianego przeze mnie Guntera Grassa. Gwarantuję, że warto.

5,5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Cykl fotograficzny # 12 - Islandia po raz drugi

Oto kolejna część fotograficznego cyklu z wyprawy po Islandii. Tym razem przedstawiam wam księżycowy krajobraz okolic Krafli - czynnego wulkanu znajdującego się na płn.-wsch. kraju, w tym pole geotermalne Hverir. Siarkowe wyziewy, otaczające przyjezdnych średnio przyjemnym zapachem nie odbierają przyjemności z przebywania wśród tych bulgoczących błot, fumaroli i zabarwionej przeróżnymi kolorami ziemi. Widok to iście nieziemski, a to, co widzicie poniżej to jedynie garść z niezwykłych krajobrazów, jakie miałam tam okazję ujrzeć. Zainteresowanych zachęcam również do obejrzenia poprzedniego cyklu fotograficznego z tego pięknego kraju. Znajdziecie go tutaj.
  

sobota, 30 listopada 2013

Męskie kino babskim okiem






Tytuł: Wyścig (Rush)
Reż.: Ron Howard
Produkcja: Niemcy, USA, Wielka Brytania
Premiera: 8 listopada 2013
Gatunek: biograficzny, dramat, sportowy
Czas trwania: 2 godz. 3min.







Wciąż mam przed oczami jedną z ostatnich scen filmu. Zalany deszczem tor wyścigowy, krople z impetem odbijające się o jego podłoże, czarne chmury wiszące nisko nad barwnymi parasolami osłaniającymi samochody, kolory przygaszone lekko szarością posępnej pogody. Śmierć wisi w powietrzu, wbija nas głębiej w fotel, rodzi niepokój i sprawia, że w napięciu czekamy na nieuniknione zielone światło, które tym razem nie wróży niczego dobrego. Auta ruszają. Zamieramy. 

Nigdy nie interesowałam się zawodami Formuły 1, nazwiska Laudy i Hunta były mi obce. Nieznana była mi również ich zażarta rywalizacja, odbywająca się na przestrzeni kilku lat. Dzieliło ich wszystko. Brytyjczyk James Hunt był lekkoduchem i hulaką, wiecznym imprezowiczem, żyjącym chwilą. Austriak Niki Lauda z kolei, kalkulował wszystko na zimno, był inteligentny, wyrachowany i z uporem maniaka dążył do wyznaczonych sobie celów. Wśród wielu różnic, które poprowadziły ich do wzajemnej niechęci było jednak coś, co sprawiało, że chowały się one na dalszy plan, łączyła ich bowiem szybkość na torze i ogromna chęć zwycięstwa.


Reżyser nie naznacza tego filmu własnym stylem, on opowiada historię. Ukazując nam inność głównych bohaterów, wyłuskując ogrom dzielących ich cech i tak znacząco zróżnicowany tryb życia, pokazuje, że wcale nie trzeba mieć podobnych ideałów, aby dążyć do wspólnego celu. Rywalizacja między tą dwójką jest od samego początku napięta. Porażki przeplatają się z wygranymi, wygrane zakropione są bąbelkami szampana, ale i stresem oraz ryzykiem, jakie wiążą się w nieunikniony sposób z zawodem kierowcy rajdowego. Oni obaj znają ten sport, znają zagrożenie, a wsiadając do swojej maszyny, którą Hunt niejednokrotnie określa mianem trumny, zdają sobie sprawę z tego, że może to być ich ostatni wyścig. Naciskając pedał gazu wiedzą, że istnieje dwudziestoprocentowe prawdopodobieństwo śmiertelnego wypadku, o czym fachowo przypomina nam Lauda.

Historia ta od samego początku zaskarbia sobie pełnię naszej uwagi. Lauda i Hunt poznają się na naszych oczach, widzimy jak po raz pierwszy rzucają sobie wrogie spojrzenia, podglądamy z czego wyrasta zasiane głęboko ziarno rywalizacji i niechęci. Wspinają się razem przez wszystkie szczeble kariery rajdowca, osiągając wreszcie upragniony sukces - zagrzewając sobie miejsce w najlepszych autach Formuły 1.


Nie jest to temat, który przyciąga do kin rzesze zaciekawionych widzów, a szkoda, bo to jeden z lepszych filmów, jakie miałam okazję w tym roku zobaczyć. Nie trzeba być znawcą Formuły 1. Na moim przykładzie widać, że nie trzeba się nią nawet interesować, aby uznać ten obraz za fascynujący i dać się porwać mruczącym silnikom, piskom opon, wzmagającemu się napięciu i coraz to zawrotniejszej prędkości.

Zachwyciły mnie sceny wyścigów, w których niemałą rolę odegrał świetny montaż, garść wspaniałych efektów specjalnych i zdjęcia, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Formuła 1, jak się przekonałam, to nie tylko szybkie auta i przystojni mężczyźni, to również wola walki zagnieżdżona ciasno pod kaskami rajdowców, to ich nerwy, chęć zwycięstwa, adrenalina popychająca ku ryzykowaniu własnego życia, ale i cała otoczka, mająca miejsce gdzieś poza polem widzenia przeciętnego obserwatora.

Pomimo tytułu posta i ogólnej tematyki filmu, nie wsadzałabym go do szuflady z napisem męskie kino, choć taka klasyfikacja z pewnością nie byłaby mylna. Do obejrzenia zachęcam wszystkich, bez względu na płeć. Zdecydowanie warto.

5/6

czwartek, 28 listopada 2013

Don't worry, be happy







Tytuł: Poradnik pozytywnego myślenia
Autor: Matthew Quick
Wyd.: Wydawnictwo Otwarte
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 380







Książki nierzadko zyskują sławę, dzięki popularności filmów, które zostały na ich podstawie stworzone. Reżyserzy widzą w danej historii potencjał, czasami odrobinę ją zmieniają, spłycają przekaz, skracają wątki lub nadają jej inny ton. I właśnie wtedy, kiedy dane dzieło wchodzi do kin i na dodatek interesuje się nim sama Akademia, przyznająca corocznie najbardziej prestiżowe nagrody filmowe na świecie, ludzie postanawiają sięgnąć po pierwowzór - powieść, która niezwłocznie zdobywa miejsce na chwalebnych półkach księgarnianych z napisem bestseller. Czy jednak książka, która cieszyć się może świetnym podłożem marketingowym i sprzedażą w wysokim nakładzie przez wzgląd na renomę nakręconego na jej podstawie filmu, to rzeczywiście dzieło, na które warto zwrócić uwagę?

Sama zazwyczaj zerkam na te półki z niekłamaną ciekawością, ale rzadko interesują mnie pozycje, które buchają stamtąd dumnie kolorowymi okładkami. Być może z przekory, być może dlatego, że nie odpowiadają mi gatunki powieści tam wystawianych, przechodzę wgłąb sklepu, gdzie znajduję zwykle to, co bardziej wpisuje się w mój gust. Czasami jednak ciekawość poskramia tę przekorę i na widok niektórych bestsellerów w moim oku pojawia się błysk. Skoro tyle osób zachwyca się tą książką, skoro powstał na jej podstawie tak dobrze przyjęty film, musi coś przecież być na rzeczy - myślę i powieść ląduje na innej półce, tym razem tej mojej, domowej.

Nie inaczej było i z debiutem amerykańskiego pisarza Matthew Quicka, który pozytywną okładką, pozytywnym tytułem i pozytywną ekranizacją zdobył serca wielu ludzi na całym świecie. Jak zatem ja zapatruję się na tę historię? Czy i mnie urzekła swym optymistycznym wydźwiękiem?

Pat, główny bohater powieści wyszedł właśnie z niedobrego miejsca, jak zwykł nazywać szpital psychiatryczny. Minęło około czterech lat, on sądzi, że było to zaledwie kilka miesięcy; zostawiła go żona, jemu wydaje się, że to tylko chwilowa rozłąka. Rzeczywistość miesza się z wytworami odurzonego lekami umysłu; umysłu, który wymazał z pamięci pewne ważne wątki z życia mężczyzny. Ciężko się odnaleźć i od nowa budować relacje z otoczeniem, kiedy nie wie się dokładnie, co sprowadziło życie na ten właśnie tor. Pat nie traci jednak humoru. Wierzy w to, że niedługo spotka się ze swoją ukochaną, którą oczaruje wyćwiczonym, wysportowanym ciałem i przeczytanymi lekturami, które jak dotąd omijał szerokim łukiem. Bo życie to przecież film, a każdy zawsze kończy się happy endem.

Narracja prowadzona jest z perspektywy Pata, który zdaje się patrzeć na otaczającą go rzeczywistość oczyma dziecka. Wplątani zostajemy ściśle w jego relacje z rodzicami: opiekuńczą matką, która jest w stanie poświęcić wiele dla dobra swego syna, oraz z ojcem, który trochę się go wstydzi, trochę go nie akceptuje i jedynym uczuciem, które względem niego wykazuje jest niechęć. Pojawia się i wreszcie postrzelona i równie poturbowana psychicznie Tiffany, która ma co do naszego bohatera pewien plan. Są oni jednak tak różni i jednocześnie tak do siebie podobni, że relacja ta jest od samego początku dosyć chaotyczna, co intryguje i sprawia, że z niecierpliwością czekamy na rozwój sytuacji.

Książkę tę czyta się błyskawicznie. Jest napisana prostym i przyjemnym językiem, a to spory jej plus. Sama historia mnie jednak nie oczarowała. Nie miała tego czegoś, nie była jakaś. Zamknęłam ostatnią jej stronę i niemal natychmiast zajęłam się czymś innym, nie poświęcając jej ani minuty więcej. Po pierwsze, jest ona dosyć przewidywalna, i choć sama w sobie nie jest typowym romansem, wątek uczuciowy poprowadzony został w sposób niezwykle sztampowy. Niektórzy zarzucają jej także, że zbyt wiele w niej futbolu, i choć rzeczywiście odgrywał on tutaj znaczną rolę, mnie to jednak nie przeszkadzało. Ogólnie nie żałuję czasu, który z tą powieścią spędziłam, nie rozumiem jednak zachwytu nad nią i nakręconym na jej podstawie filmem. Było miło, było sympatycznie, było pozytywnie, ale daleko mi do ochów i achów na jej temat. Czy ją polecam? Cóż, myślę, że warto wyrobić sobie na jej temat własne zdanie, więc jak najbardziej.

4,5/6

środa, 20 listopada 2013

TOP 10: Książki, które chcielibyśmy otrzymać w prezencie

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu. Więcej szczegółów na temat rankingów TOP 10 znajdziecie na blogu Kreatywa.

Już dawno nie było u mnie żadnej tego typu listy, ale korzystając z okazji (czyt. zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia), chciałabym się przypomnieć Szanownym Mikołajom ze swoimi tegorocznymi życzeniami :). Oprócz książek zaprezentowanych poniżej wciąż ważne jest również zeszłoroczne TOP 10 (wyjątkiem są książki: Walka kotów oraz Tyrmandowie. Romans amerykański, które już leżą na moich półkach).



1. BIBLIOGRAFIA - ALICE MUNRO

 Czytałam o jej książkach już wielokrotnie na innych blogach i chętnie poznałabym w końcu prozę tegorocznej Noblistki, którą wszyscy tak się zachwycają.




2.  BIBLIOGRAFIA - LEOPOLD TYRMAND

Nie wiem, jak mogłam dopuścić do tego, że nie czytałam jeszcze żadnej jego książki. Trzeba to koniecznie zmienić. Natychmiast!




3. MIĘDZY NAMI DOBRZE JEST - DOROTA MASŁOWSKA

Mam słabość do tej pisarki i wcale tego nie ukrywam, chętnie więc zapoznam się z jej dramatem, który cieszy się sporą popularnością na deskach teatrów.

 


4. SZKLANY KLOSZ - SYLVIA PLATH

Od dawna chciałam poznać twórczość tej kontrowersyjnej autorki i wyrobić sobie na temat jej pisarstwa własne zdanie. Na tę książkę mam największą ochotę.




5. MĄDRE DZIECI - ANGELA CARTER

Opowieść o dwóch szalonych... 70-latkach. Jak można by było się oprzeć?




6. BIBLIOGRAFIA - MARGARET ATWOOD

Świetna, nagradzana i chwalona przez wszystkich pisarka, mi jeszcze nie znana. Chciałabym w końcu coś z tym zrobić.




7. MORZE - JOHN BANVILLE

Czar wspomnień, który zasłużył na nagrodę Bookera. Chętnie się z nim zapoznam.




8. BIBLIOGRAFIA - ISABEL ALLENDE

Uwielbiam literaturę latynoamerykańską, jej klimat i niezwykłe opowieści, które wychodzą z umysłów tamtejszych twórców. Jak dotąd dane mi było poznać jedynie pisarzy z tego regionu. Chętnie przeczytam zatem, co do zaproponowania ma tym razem pisarka.




9. KSIĄŻKA TWARZY - MAREK BIEŃCZYK

Zeszłoroczny zdobywca nagrody Nike, którego jestem ogromnie ciekawa.




10. ŻONA PODRÓŻNIKA W CZASIE - AUDREY NIFFENEGGER

Książka wymieniona przez BBC wśród setki, którą każdy powinien przeczytać przed śmiercią. Ja tam wcale nie zamierzam się wzbraniać.



Teraz widzę, że u mnie w tym roku przeważają powieści napisane przez kobiety. A Wy? Jakie książki chcielibyście zobaczyć w worku św. Mikołaja?

niedziela, 17 listopada 2013

Kiedy wyobraźnia jest jedynym oknem na świat






Tytuł: Imagine
Reż.: Andrzej Jakimowski
Produkcja: Francja, Polska, Portugalia, Wielka Brytania
Premiera: 12 kwietnia 2013
Gatunek: dramat, komedia
Czas trwania: 1 godz. 45 minut





Andrzej Jakimowski jest dla mnie jednym z najlepszych współczesnych polskich reżyserów, nie ukrywam zatem, że spodziewałam się po tym filmie mistrzowskiego seansu, który dotrze do samej głębi mojej kory mózgowej. Wcześniejsze produkcje, które wyszły spod jego pieczy, szczerze mnie oczarowały, pozostawiając w mojej głowie plątaninę przeróżnych myśli. Genialne Zmruż oczy czy urzekające Sztuczki wprowadzają widza w bardzo specyficzny świat sztuki filmowej przez duże S, będąc jednocześnie produkcjami uważanymi za niszowe. My - Polacy nie jesteśmy raczej przyzwyczajeni do takich filmów. Multipleksy serwują nam zgoła inne dzieła. Nikogo to zresztą nie dziwi, kiedy do kina chadzamy najczęściej na amerykańskie superprodukcje. Warto jednak czasami wyjrzeć poza utarte schematy i wziąć pod uwagę film, obok którego w normalnych warunkach przeszlibyśmy obojętnie. Takie klimatyczne, płynące wolnym rytmem dzieło może być wspaniałą odskocznią od pędzącej niczym auto wyścigowe codzienności.


Pierwsze, co odurza w filmach Jakimowskiego, to zdjęcia. Nie inaczej jest i z Imagine, które już od pierwszych minut ujmuje nas pełnymi uroku sceneriami portugalskiego miasteczka. Jego progi przekraczamy wraz z głównym bohaterem, nowym nauczycielem w dosyć nietypowej szkole. Tutejsi uczniowie nie patrzą bowiem na świat oczyma przeciętnych ludzi, starają się go ujarzmić poprzez dźwięki, poprzez zakodowane w pamięci obrazy - są niewidomi. Ian ma za zadanie nauczyć ich orientacji przestrzeni, i jak się okazuje, nie dość, że stosuje serię dosyć kontrowersyjnych metod, sam również stracił wzrok. Lekcjom tym przygląda się Eva, ciekawa nietuzinkowego gościa, lecz niepogodzona ze swą niepełnosprawnością.
 
Jesteśmy świadkami przełamywania barier, nauki tego, jak żyć we własnym ciele, kiedy odmawia nam ono posłuszeństwa. Lekcje te nie są łatwe, uświadamiają nam jednak, że każda sytuacja, w której się znajdziemy, nawet ta najbardziej beznadziejna, rodzi wiele niespodziewanych i nieoczywistych możliwości. Dodatkowo reżyser i nam dosyć znacznie zawęża pole widzenia. Kiedy jesteśmy biernymi uczestnikami plenerowych zajęć Iana, nie widzimy, co jego uczniowie starają się opisać za pomocą dźwięków i własnych przypuszczeń. Możemy jedynie wytężyć słuch, aby odgadnąć, czy ich spostrzeżenia są celne, a następnie dostrzec, jaką sztuką jest tak niestandardowe odkrywanie świata.
 
 
Życie niewidomych nie jest łatwe i dzieło to pokazuje nam być może dosyć jasny i barwny obrazek z ich codzienności, odkrywa też jednak i tę drugą stronę, po której nie każdy potrafi odważyć się iść o krok dalej, po której, próbując i ryzykując, nabijamy sobie kolejne guzy. Uświadamia nam również, że czasami oczyma wyobraźni zobaczyć można znacznie więcej, niż mogłoby nam się wydawać, że osoba, która mocno chce, prawdopodobnie kilka razy się potknie, ale w końcu dopnie swego. Wszystko to podszyte jest delikatnym humorem, cienką nitką dramatu, a także garścią magii i metafizyki, a mieszanka ta unosi się gdzieś w powietrzu i snuje wokół głównej historii, tworząc w całej tej prostocie obraz wspaniale niebanalny.

5/6

środa, 16 października 2013

O kobiecej desperacji słów kilka






Tytuł: Zdesperowane kobiety postępują desperacko
Autor:










Nie spodziewałam się po tej opowieści arcydzieła i górnolotnych myśli, owiewających czytelnika z każdym kolejnym zdaniem. Tytuł, okładka, opis z tyłu książki - wszystko to dawało mi obraz lekkiej wakacyjnej opowiastki na jeden wieczór. Ot takiej, która może irytować swoją błahością, infantylnym zachowaniem zdesperowanej bohaterki i tym, że cała ta historia powiela tak wiele schematów. Co tu dużo mówić, w żadnym z tych punktów się nie pomyliłam.

Olga od wczesnej młodości zmaga się ze swą samotnością. Traktuje ją niczym najgorszego wroga i stacza z nią niezliczone bitwy o własne szczęście. Odrobinę otyła, niewykształcona, ukazana w lekko karykaturalnym świetle zabawnej historii, szuka swego księcia z bajki. I nie jest tak, że autorka zostawia ją na pastwę losu i osadza w otchłaniach tej samotności aż do ostatniej strony. Otóż pojawia się książę. Być może nie na białym koniu, a w autobusie, ale skrada niedoskonałe serce Olgi, wkłada jej na palec obrączkę i płodzi syna.

Książka ta być może nie jest zbyt długa, ale gdyby skończyła się właśnie w tym punkcie, nie zalałaby nas większą falą tytułowej desperacji, a taka przecież miała być jej rola. Nie na darmo wszak każdy jej rozdział składa się na kolejną liczbę mężczyzn w życiu naszej bohaterki. 

Patrzymy jak Olga z ekspedientki na stoisku z tekstyliami staje się pełnoprawną panią psycholog, potrafiącą utrzymać siebie i własne dziecko. Wciąż jest jednak tą denerwującą kobietką, niewyobrażającą sobie nie mieć u swego boku faceta. Bo to ujma, nieszczęście, niewyobrażalna rzeczywistość iść tak przez życie w pojedynkę, choćby jeden dzień. 

Pawlowska śmieje nam się w twarz, częstując swego czytelnika dosadnym, rubasznym wręcz humorem, który w połączeniu z niedoskonałą zdesperowaną Olgą denerwował momentami do granic możliwości. Książka ta, a może raczej ksiażeczka, napisana jest bardzo prostym i zwięzłym językiem. Nie zaskakuje ani formą, ani treścią. Nie jest niebywale interesująca, nie jest też jednak nudna. To taka opowiastka na jeden wieczór, która sprawi, że zaczniemy się zastanawiać, czy właśnie go zmarnowaliśmy, czy jednak nie było tak źle. Pomimo tego, że powieść tę przeczytałam jeszcze podczas sierpniowego wakacyjnego wyjazdu, wciąż się waham. Będziecie aż tak zdesperowani, by po nią sięgnąć?

3,5/6

środa, 28 sierpnia 2013

Uroczyste pożegnanie wakacji






Tytuł: Rzymskie wakacje
Reż.: William Wyler 
Produkcja: USA
Premiera: 27 sierpnia 1953
Gatunek: komedia romantyczna
Czas trwania: 1 godz. 5 min.







Komedia romantyczna to dziś gatunek uwielbiany, hołubiony przez amerykańskie kino i jego odbiorców, wybierających się chętnie na kolejne produkcje z miłością i gwarantowanym happy endem w tle. Większość z nich tworzona jest niestety na jedno kopyto. Jeden film przypomina kolejny i czasami już po pierwszej scenie wiemy, jak skończy się całość. Że przyjemne i lekkie to kino - ja wcale nie wątpię. Że odmóżdża i nastraja pozytywnie - zapewne. Czy jednak niesie ze sobą jakieś przesłanie, czy jest to obraz, do którego chciałoby się wrócić, dzieło, które daje do myślenia i które postrzega się przez pryzmat dobrego kina? Rzadko. Nie wspomnę już nawet o naszych rodzimych komediach (vide Ciacho), które wręcz uwłaczają polskim gustom.

Miewam czasami ochotę na stare, czarno-białe kino z gwiazdami, którymi zachwycali się nasi dziadkowie, ze strojami i scenami, które wzbudzają nostalgię za tym, co minione, a nieznane. To właśnie ona w połączeniu z finałem wakacji przegnała mnie całe sześćdziesiąt lat wstecz i usadowiła przed tym uroczym filmem i równie uroczą kreacją Audrey. Zapraszam więc na przejażdżkę skuterem po ruchliwych ulicach Rzymu, na spacer jego zakamarkami, odpoczynek na Hiszpańskich Schodach i widok Fontanny di Trevi, majaczącej gdzieś w oddali. Lata 50-te w Wiecznym Mieście zdają się posiadać więcej gracji niż teraźniejszość, widziana chociażby oczyma Woody'ego Allena (klik). Choć może to wszystko zasługa pani Hepburn, kto wie. Takich komedii romantycznych już dziś w każdym razie nie uświadczymy.


Księżniczka Anna udaje się w delegację do różnych krajów Europy. Kiedy dociera do Rzymu coś w niej pęka i obarczona mnóstwem obowiązków monarchini, pragnie wytchnienia na gwarnych i wesołych włoskich ulicach. Wpada w histerię, którą tłumi zastrzyk z lekiem uspokajającym zaaplikowany przez dworskiego lekarza. Zanim jednak księżniczka odda się objęciom Morfeusza, ucieka z pałacu, by jako zwykła dziewczyna włóczyć się po ciekawych zakątkach miasta. Kiedy zasypia na ławce, na pomoc, choć trochę do tego przymuszony, przychodzi jej pewien mężczyzna, dziennikarz. Wkrótce odkrywa kim jest majacząca kobieta i pragnie przeprowadzić z nią wywiad, nie ujawniając swoich prawdziwych intencji i faktu, że zna jej tożsamość.


Cudna Audrey, która zresztą zgarnęła za tę rolę Oscara, jest prawdziwą ozdobą tego filmu. Nie wiem, czy inna aktorka potrafiłaby zagrać tak wyrazistą i zarazem pełną uroku postać. Gregory Peck stanowi tu jedynie jej całkiem ciekawe tło, ale w klimat Rzymu również wpasował się świetnie. Piękne zdjęcia miasta, których tu zdecydowanie nie brakuje, sprawiają, że wplątani zostajemy w iście wakacyjną i magiczną historię.

Jest wesoło, jest romantycznie, jest śmiesznie, bywa poważnie, a wzruszające zakończenie, którego nie mamy prawa się spodziewać dodaje temu filmowi smaku i wyrafinowania. Nie każda bajka musi kończyć się hasłem "żyli długo i szczęśliwie" i bardzo podoba mi się fakt, że William Wyler z tej opcji skorzystał.

I jak? Macie ochotę na podróż do Wiecznego Miasta? Zdecydowanie zachęcam.

5/6

środa, 21 sierpnia 2013

Bez tabu


Pewnie słyszeliście o tej wystawie. Sporo wokół niej ostatnio kontrowersji. Bo jak to tak? Wystawa, na której możemy zobaczyć PRAWDZIWE ludzkie narządy? Ludzi, z których ściągnięta została skóra, ich mięśnie, płuca, serce, mózg - i wszystko to PRAWDZIWE?

Być może nadużywam pewnego słowa, ale chciałam uzmysłowić tym, którzy wcześniej o tej wystawie nie słyszeli, na czym polega jej fenomen. A że wybrałam się na nią podczas ostatniego pobytu w Krakowie i stwierdziłam, że warto się z nią zapoznać, chciałam Wam o niej pokrótce napisać.

Po pierwsze i najważniejsze, eksponaty nie są obrzydliwe, nie przyprawiają o mdłości, wszystko jest bardzo schludnie przedstawione i nagie organy, często nawet te dotknięte rakiem, nie powinny przerażać, a jedynie obrazować stan ludzkich narządów, ukazywać nasz niezwykle skomplikowany organizm od środka. Wszystko można zobaczyć z bliska i obejrzeć dokładnie pod różnymi kątami, a studenci medycyny, przechadzający się po pomieszczaniach chętnie odpowiadają na wszelakie pytania i przeprowadzają krótkie, choć ciekawe wykłady na temat poszczególnych eksponatów.


Galeria składa się z 9 podzielonych według działów pomieszczeń, w których obejrzeć możemy układ kostny, mięśniowy, nerwowy, krążenia, oddechowy, pokarmowy oraz rozrodczy, a także rozwój człowieka od zarodka do płodu oraz prezentację wyglądu ludzkiego ciała w przyszłości.

Wszystkie eksponaty będące PRAWDZIWYMI częściami ludzkiego ciała poddano tzw. plastynacji, będącej nowoczesną techniką konserwacji. Cytując informacje zawarte na oficjalnej stronie wystawy, dzięki tej innowacyjnej technice tkanka ludzka jest zachowana trwale przy zastosowaniu ciekłej gumy sylikonowej. W ten sposób powstrzymywany jest naturalny proces rozkładu, a umożliwione studiowanie takich eksponatów bez limitu czasowego. Warto również dodać, że ciała wykorzystane jako eksponaty pochodzą od osób, które ofiarowały je twórcy wystawy, aby pomóc mu stworzyć to niesamowite studium ludzkiego ciała.

Jak zatem oceniam tę wystawę ja - laik, który ludzkie ciało zna jedynie z własnych doświadczeń i lekcji biologii, których udało mi się nie przespać? Powiem szczerze, że nie wiedziałam dokładnie, czego mogę się po niej spodziewać i wchodziłam do galerii gotowa na wszystko. Cała ekspozycja jednak bardzo mi się podobała i otworzyła mi oczy na pewne kwestie. Gdybym była palaczem, po jej obejrzeniu rzuciłabym prawdopodobnie ostatnią paczkę papierosów w kąt. 

Jeżeli będziecie mieli po drodze do Krakowa lub Gdańska, bo w tych właśnie miastach w Polsce odbywa się The Human Body Exhibition, zachęcam do wydania tej być może niemałej kwoty, bo wystawa aż tak tania nie jest, lecz mimo wszystko warto.

Więcej informacji znajdziecie tutaj.

P.S. Wiecie, że regularnie myjąc zęby wspomagamy funkcjonowanie mózgu? :)


środa, 14 sierpnia 2013

Bękarty wojny






Tytuł: Legion
Autor: Elżbieta Cherezińska
Wyd.: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 800








Czym byłaby dziś historia, gdyby nie ludzie, którzy wpadli na mądry pomysł skrupulatnego spisywania jej dziejów? Jakim krajem byłaby dziś Polska i jacy bylibyśmy my, Polacy, gdyby nie krew przelana przez naszych przodków w czasie brutalnych wieloletnich wojen i pomniejszych potyczek? W dzisiejszych czasach żyjemy z dnia na dzień. Nie pytamy o przeszłość, a historia jest jedynie atramentem wylanym na papier szkolnych podręczników, lub taśmą filmową przeróżnej jakości tworów rodzimych reżyserów. Mało tego,  jest ona często traktowana wybiórczo, osoby, które nie zatopią się głębiej w jej meandrach, nie będą zatem w stanie poznać znaczących, choć niewyciąganych na światło dzienne, faktów z życia swego kraju.

Poza ramy stereotypowych wyobrażeń na temat literackiego ujmowania przeszłości wychodzi niewątpliwie Elżbieta Cherezińska, znana polskim czytelnikom głównie z opowieści zahaczających o czasy średniowieczne. Moje pierwsze z nią spotkanie było już jednak nieco bardziej współczesne. Spod jej pióra wyszła opowieść, którą zapamiętam na długo, żałując, że nie poznałam jej wcześniej.

Wraz z pierwszymi stronami tego opasłego dzieła przenosimy się do czasów II wojny światowej, śledzimy jej początki, zgłębiamy każdy kolejny rok z osobna, docierając do samego jej kresu, a wszystko to w doborowym towarzystwie walecznych polskich patriotów. O Brygadzie Świętokrzyskiej nie usłyszmy w szkole. Już same Narodowe Siły Zbrojne traktowane są zazwyczaj po łebkach, choć okazuje się, że odegrały w naszej historii niezwykle ważną rolę. Działający na własną rękę, niepodporządkowany Armii Krajowej i Naczelnemu Wodzowi oddział przedzierał się przez poniewieraną Polskę, ratując okoliczne wsie przed terrorem wprowadzanym nie tylko przez Niemców czy Sowietów, ale również przez nieznających litości polskich komunistów.

Historię tę poznajemy od podszewki, zaznajamiając się z losami każdego z głównych członków brygady z osobna od zarania wojny, aż do ostatecznego połączenia z amerykańską armią generała Pattona. Naprzemiennie śledzimy ich losy, i choć już od pierwszych stron autorka częstuje nas ogromem nazwisk, każdorazowo przypomina, z kim dokładnie mamy do czynienia, przytaczając krótki opis danej osoby, ułatwiając nam tym samym lekturę i bieżące śledzenie akcji.

Postawy członków Brygady Świętokrzyskiej są godne podziwu, a waleczność, zarówno mężczyzn jak i kobiet, daje do myślenia, obrazując jednocześnie, jak rozwijała się sytuacja polityczna tamtych czasów, ale też jakie przekonania i wartości rządziły polskim narodem. To właśnie oni słusznie nie zawierzyli Sowietom, nazywani niejednokrotnie "niemieckimi pachołkami", nie mieli jednak nic wspólnego z germańskim wrogiem. Byli dzielni, nie bali się umierać za ojczyznę i, choć brzmi to wszystko niezwykle patetycznie, potrafili działać skutecznie, nie bacząc na własne potrzeby, dbając o dobro ogółu.

Książka ta być może pęka od natłoku dat i nazwisk, napisana jest jednak ze swadą, czasami i humorem, lecz przede wszystkim z rozmachem wielkiej powieści historycznej. Wartka akcja wciąga w wir wydarzeń, a fakt, że opowieść ta oparta jest na autentycznych wydarzeniach i większość jej bohaterów to osoby, które na stałe zapisały się w kronikach polskiej historii, sprawia, że czyta się ją z niesłabnącym zainteresowaniem. Autorka świetnie odzwierciedla realia czasów II wojny światowej, co daje czytelnikowi świadomość, iż nie zatapia się w fikcję, lecz przebija się przez chaszcze prawdziwych losów walczącej Polski.

Zapraszam na tę niestandardową lekcję historii. Nie zanudzi was, gwarantuję.

5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Zysk i S-ka.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Kobiety o Nobliście







Tytuł: Lato
Autor: John Maxwell Coetzee
Wyd.: Znak
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 280







Wakacje w pełni, pora wręcz idealna, aby sięgnąć po książkę o tytule "Lato", nawet jeżeli jest to trzecia część cyklu Sceny z prowincjonalnego życia, spisanego przez autora niejako w formie autobiograficznej. Słońce praży niemiłosiernie i zrzuca na ziemię tony obezwładniającego żaru, a ja pałam coraz większą chęcią przeczytania tej książki. To przecież idealny czas na powieść o tak adekwatnym tytule, myślę, i nie zważając na odwrotną kolejność, wyjmuję ją spośród innych powieści.

Otwieram pierwsze jej strony, i choć nie spodziewam się wakacyjnej opowiastki dodanej za kilka groszy do czasopisma dla kobiet, czuję, że będzie poważnie, może nawet trochę sztywno, bo taki też zdaje się wszak sam Coetzee, którego poznać możemy w zasadzie jedynie w jego powieściach, w realnym świecie jest bowiem pisarzem zbyt enigmatycznym, by móc go sklasyfikować i w jakikolwiek sposób określić.

Autor spisał tę książkę w formie wywiadów z kobietami, które wyróżniły się w pewien sposób w jego historii. Mamy tu kochankę, kuzynkę, platoniczną miłość oraz współpracownicę, z którą miał romans, a każda z nich toczy odrębną opowieść, składającą się zarówno z fragmentów swego życia jak i z więzi łączących je z życiem pisarza.

Pierwszym zaskoczeniem jest fakt, że Coetzee, wkładając słowa w usta swych kobiet, nie wylewa na siebie wiadra lukru, a wręcz obnaża swe wady, ukazuje prawdziwe oblicze bez zbędnego upiększania. Ujawnia swe poglądy polityczne, ale i aspekty życia prywatnego, w tym seksualnego, wyłuskując także trudne relacje z otoczeniem. Na wierzch wychodzi zadufany w sobie outsider, nie potrafiący nawiązać nici porozumienia z żadną z istot chodzących po ziemi, nawet ze swym ojcem. Chce obcować z kobietami, pragnie ich, zakochuje się, lecz nie potrafi z nimi koegzystować. Nie rozumie ich świata, nawet nie stara się go zrozumieć. bo wie, że jest to dla niego niewykonalne. Zdaje się, że widzi jedynie czubek własnego nosa, nie zważa na potrzeby innych. Jest po prostu bucem, a przynajmniej taki tworzy obraz swej osoby.

Wywiady stylizowane są na spisywane już po śmierci autora. Przeprowadza je mężczyzna, którzy tworzy jego biografię, kobiety zatem otwierają się na tyle, aby nie zbrukać pamięci zmarłego Noblisty, mają jednak świadomość, że obgadywany pisarz żadnego z tych wynurzeń nie przeczyta i czasami zdradzają odrobinę więcej niż powinny.

Pomysł jest naprawdę świetny i od początku ogromnie mi się spodobał, lecz, ponieważ była to moja pierwsza książka Coetzee, musiałam najpierw przywyknąć do jego suchego, prostego języka, który nie był mi do końca bliski. Czy tajemniczy autor naprawdę uchylił rąbka tajemnicy i w autobiograficznej trylogii ujawnił choć część szczegółów ze swego życia - sama chciałabym to wiedzieć. Było to dla mnie mimo wszystko ciekawe spotkanie z nowym pisarzem. Być może nie rewelacyjne, nie była to także wbrew pozorom idealna lektura na lato, ale warto się z nią zapoznać. Myślę ponadto, że nie tracimy wiele, nie trzymając się kolejności w przypadku tych książek, bo są to jednak odrębne historie. Być może tą upalną porą gorąco wam tej książki nie polecę, ale umiarkowanie zachęcę do zapoznania się z tym południowoafrykańskim Noblistą, bo warto wyrobić sobie o nim własne zdanie.

4,5/6

środa, 17 lipca 2013

Kalendarium # 07/2013


Subiektywny przegląd zapowiedzi filmowych, czyli co zrobić z wolnym wakacyjnym czasem:


3 lipca

"Potwory i spółka" były całkiem zabawną i przyjemną bają i tego też, szczerze mówiąc oczekuję po prequelu tej popularnej animacji. Studio Pixar wchodzi w tym miesiącu do kin z "Uniwersytetem potwrnym" (Monsters University). Po obejrzeniu zwiastuna, zakładając, że składa się on z najciekawszych urywków filmu, mam raczej mieszane uczucia. Bajkę tę mimo wszystko i tak z pewnością obejrzę. Tym razem twórcy bandy szalonych potworów ukazują nam czasy zanim jeszcze ich bohaterowie straszyli zawodowo. Jak wypadną te szkolne lata, początki przyjaźni i pierwsze lekcje z siania postrachu? Sama jestem ciekawa.

Animacja nominowana była do nagrody Teen Choice, jako najlepsza komedia lata.








12 lipca

Kolejna animacja i jednocześnie kolejna kontynuacja bajki sprzed kilku lat. Nie oglądałam wprawdzie filmu "Jak ukraść księżyc", ale myślę, że nie przeszkadza to w wybraniu się do kina na "Minionki rozrabiają" (Despicable Me 2). Zwiastun zapowiada świetną, naprawdę zabawną komedię z uroczymi stworkami w zanadrzu. Fabuła kręci się właśnie wokół nich. Poprzez ingerencję jakiegoś tajemniczego osobnika przestają być takie urocze i zaczynają pożerać wszystko co mają w zasięgu swych paszcz. Na ratunek przychodzi im Gru, postać znana tym, którzy obejrzeli pierwszą część bajki.

Tę animację również nominowano do nagrody Teen Choice za najlepszą komedię lata jak również "najlepszy filmowy wybuch złości".





Odchodzimy na chwilę od filmów, które mają za zadanie nas rozśmieszyć. Oto niemiecko-australijsko-brytyjska produkcja, która nie ma nic wspólnego z komedią. "Lore" to tytuł filmu, ale również imię głównej bohaterki - Niemki, której rodzice, złapani przez aliantów w 1945 roku lądują w więzieniu. Młoda dziewczyna wraz ze swym rodzeństwem przemierza około 900km, aby dotrzeć do swojej babci. W tle przewijają się obrazy zniszczonej Rzeszy.

Film zdobył jedną nagrodę i siedem nominacji Australijskiego Instytutu Filmowego oraz nagrodę publiczności na MFF w Locarno.








Kolejną propozycją jest być może niełatwy, ale podobno piękny izraelski film o kobietach w świecie Chasydów - "Wypełnić pustkę" (Lemale et ha'halal). Opowiada o młodej dziewczynie, która, cytując Filmweb, po śmierci starszej siostry musi od nowa szukać swojego miejsca w chasydzkiej społeczności.

Film był wielokrotnie nagradzany i nominowany, m.in. na MFF w Wenecji, Film Independent i Ofir - Izraelska Akademia Filmowa.












19 lipca

Gore Verbinski, twórca trzech części świetnych "Piratów z Karaibów" powraca z nowym dziełem. Tym razem przenosi nas na Dziki Zachód, na którym "Jeździec znikąd" (The Lone Ranger), zamaskowany stróż prawa przemierza kraj wraz z Johnnym Deppem w roli Indianina, aby zemścić się na zabójcach swych towarzyszy. Przygodowe kino pod szyldem Disneya może być całkiem ciekawe. Co Wy na to?

Obraz ten otrzymał dwie nominacje do nagrody Teen Choice dla aktora lata - Johnny Depp oraz za "ulubioną chemię filmową".








Woody Allen w spódnicy? Czy rzeczywiście? Greta Gerwig w roli tytułowej "Frances Ha" zachwyciła zarówno krytyków, jak i samą publiczność na festiwalach w Sundance i w Berlinie. Postać to postrzelona, radosna, optymistyczna i lekko neurotyczna, a film nie jest, jak przystało na produkcje XXI wieku kolorowy, a czarno-biały. Ja chętnie zobaczę, cóż to za twór, wręcz umieram z ciekawości.














6 lipca

Wielbiciele francuskich komedii z pewnością ucieszą się na wieść o nowym filmie twórców kultowych "Gustów i guścików". W produkcji "Książę nie z tej bajki" (Au bout du conte) występuje dwudziestokilkuletnia Laura, która szuka miłości, i jej dosyć ciekawi rodzice, śledzący i oceniający losy swej córki. Może być zabawnie, chociaż głowy nie dam.














Moimi faworytami lipca są trzy zupełnie różne filmy: "Minionki rozrabiają", "Lore" i "Frances Ha". A Waszymi? Może coś z kina akcji, którego tym razem tu nie wymieniłam, a wspomnieć można chociażby o "World War Z", "Pacific Rim", "Wolverine", czy "Red 2"?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...