niedziela, 1 czerwca 2014

Kronika zapowiedzianej śmierci







Tytuł: Batalista
Autor: Arturo Perez-Reverte
Wyd.: Znak
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 272







Jako fotograf amator nie raz zastanawiałam się nad tym, jak wygląda praca reportera wojennego - osoby, która osłonięta jedynie swoim aparatem, jest najbliższym świadkiem mordów, gwałtów i krzywd wyrządzanych niewinnym osobom w imię dobra narodu. Wiem doskonale, że czasami, aby sprostać wszelkim technicznym aspektom dobrej fotografii, odcinamy się od rzeczywistego obiektu, który znajduje się w zasięgu naszej ręki czy kilku kroków, widząc go jedynie jako przyszłe zdjęcie, jako kadr, jako kolor i jako złapaną w locie chwilę. Czy można zatem znieczulić się na gorzki smak brutalnych wojen, znajdując się w samym ich środku? Moja odpowiedź na to pytanie jest wprawdzie czysto hipotetyczna, myślę jednak, że w pewien sposób tak. Nie wątpię mimo wszystko, że tego typu zdarzenia pozostawiają na ludzkiej psychice trwały, bolesny ślad, którego nierzadko ciężko się pozbyć, czego idealnym przykładem jest właśnie główny bohater książki Arturo Pereza-Reverte.

Faulques był świetnym fotografem wojennym, zdobył mnóstwo prestiżowych nagród, a jego zdjęcia wzbudzały emocje i przenosiły widza w samo centrum brutalnych walk. Z czasem jednak coś się w nim wypaliło, stwierdził, że pora zmienić profesję, zakupił latarnię morską i zaczął tworzyć w niej dzieło swojego życia - ogromny fresk, splatający w sobie mroczne losy wszystkich wojen, w jakich brał udział jako reporter. Życie skupione na jednym artystycznym celu mąci mu jednak nagle pewien Chorwat - bohater jednej z najbardziej cenionych fotografii tytułowego batalisty. Okazuje się, że zdjęcie to wywołało lawinę tragicznych w skutkach zdarzeń, które na zawsze naznaczyły jego losy. Pragnie zemsty i jest zdeterminowany, aby za wszelką cenę dopiąć swego.

Pomimo tego, że tematyka tej powieści może nieść ze sobą prowizoryczną mnogość akcji, jest jej tam naprawdę niewiele. Całość skupia się wokół rozmów Faulquesa z Markoviciem i retrospekcji z pola bitewnego, na którym jeden był fotoreporterem, a drugi żołnierzem. Bohaterów jest tu właściwie jedynie trzech. Obok dwóch wymienionych, we wspomnieniach przewija się również pewna kobieta, która, będąc ważną częścią życia batalisty, budzi ciekawość Chorwata.

Jest to zatem powieść o wojnie, ale i o życiu po niej, o rozważaniach na temat sztuk, jakimi są fotografia i malarstwo i o wyższości jednej nad drugą, o "efekcie motyla". Obaj mężczyźni próbują rozwikłać zagadkę fotografów wojennych i ich wpływu na dalsze losy uwiecznianych przez nich osób, obaj reprezentują różne punkty widzenia i każdy z nich wie lepiej, do jakich wniosków prowadzi jego własna historia.

Książkę tę musiałam sobie trochę mimo wszystko dawkować. Wiele było w niej negatywnych emocji, które snuły się pomiędzy literami nie tylko w rozpamiętywanych przez bohaterów wojennych wydarzeniach, ale i w ich rozmowach, spojrzeniach i gestach. Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się umiarkowanie. Lubię przegadane dzieła, ale to mnie dziwnie przytłoczyło. Tak czy inaczej jest to wciąż bardzo dobra literatura, a moja ocena jest jak zwykle bardzo subiektywna.

4.5/6

poniedziałek, 12 maja 2014

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach





Tytuł: Sierpień w Hrabstwie Osage (August: Osage County)
Reż.:John Wells
Produkcja: USA
Premiera: 24 stycznia 2014
Gatunek: Dramat, Komedia
Czas trwania: 2 godz. 1 min.






Rewelacyjnie obsadzony, brawurowo zagrany, nagradzany - ot film skazany na sukces. Przenoszenie sztuki na ekran kinowy nie należy jednak do zadań łatwych i bezproblemowych. Reżyser musi działać bardzo ostrożnie, żeby nie przedobrzyć, wciąż ma to być wszakże dzieło nieco surowe i teatralne. Czy zatem plejada najgorętszych nazwisk Hollywoodu i ich niewątpliwy kunszt aktorski wystarczą, aby podołać, usadzić nas przed tym niezwykłym widowiskiem, wycisnąć emocje i pozostawić w poczuciu rosnącego zachwytu? 


Do spokojnego hrabstwa Osage, w którym niemiłosierny skwar snuje się po uliczkach, przenikając ociężałe umysły mieszkańców, przybywają trzy siostry. Każda z nich wiezie se sobą garść niepowodzeń, problemów, życiowych porażek. Każda też przyjeżdża w jednym celu - pomóc schorowanej, uzależnionej od leków matce pogodzić się z tajemniczym zniknięciem ojca. Przy jednym stole posadzone zostają sławy takie jak Meryl Streep, Julia Roberts, Juliette Lewis, Ewan McGregor czy Chris Cooper. Przy jednym stole zasiada rodzina, a tym samym dawne waśnie, tajemnice, kompleksy. Na wierzch wychodzą nietolerancja, buta, upartość i tłumione przez lata pretensje. Sytuacja staje się coraz to bardziej napięta, a w zbyt ciasnym w tym momencie domu wrze nie tylko od wysokich temperatur, ale i od zaciętych kłótni, przedawnionych, ale i tych świeżych sporów, wylewanych żali i frustracji. Emocje się kumulują, aby wybuchnąć wreszcie ogromem nagromadzonej wrogości. W Osage niczego nie zamiata się pod dywan (ani nawet obrus). Tu każda skrywana niechęć istnieje po to, aby rodzić następną.


Historia zupełnie niepoukładanej rodziny poraża swą dramaturgią, wciągają świetnie zagrane role, choć ta, w którą wcieliła się genialna Meryl Streep wydaje się nieco przerysowana. Film ma swoje lepsze momenty, ma też jednak kilka gorszych, a zamysł reżysera i tym samym przekaz całego obrazu zdają się dosyć niespójne. Komedii tu właściwie nie zauważyłam, jest za to sporo dramatu, który czyha na widza niemal w każdym punkcie scenariusza i odkrywa przed nim każdą z tajemnic, schowanych dotąd skrzętnie za przykurzonymi meblami. Bywało, że nagromadzenie negatywnych emocji przytłaczało. Być może nawet trochę za dużo się tu działo, jak na jeden dzień z życia kochającej się nienawidzić rodziny. Całość wzbudzała jednak zainteresowanie, nie nudziła i trzymała we względnym napięciu.

Podsumowując: film jest dobry, historia ciekawa, a gra aktorska zachwycająca. Warto zobaczyć, choć nie jest to moim zdaniem konieczność.

4,5

środa, 23 kwietnia 2014

Najwyższa pora wracać

Mam ochotę napisać, że czas zbyt szybko leci i nie sądziłam nawet, że tak długo mnie tu nie było, ale mijałabym się wtedy z prawdą. Przez cały okres mojej nieobecności zdawałam sobie z niej sprawę i za każdym razem gryzły mnie wyrzuty sumienia. Cóż ja się będę tłumaczyć, że miałam dużo pracy, że udało mi się w końcu wyjechać na upragniony urlop, że zaległości blogowe zmieściłyby się dziś na sporym stosie i to przypominało mi tylko o tym, o jak wiele recenzji jestem do tyłu. Nie wiem, czy uda mi się nadrobić wszystkie książkowo-filmowe zaległości, ale z tego miejsca i na dodatek w Światowy Dzień Książki obiecuję, że postaram się przynajmniej być na bieżąco.

Tymczasem zapraszam Was na mini kolaż z moich marcowo-kwietniowych wakacji w Maroko. Więcej zdjęć już niebawem w cyklu fotograficznym.


środa, 12 lutego 2014

W wilczej skórze






Tytuł: Wilk z Wall Street (The Woolf of Wall Street)
Reż.: Martin Scorsese
Produkcja: USA
Premiera: 3 stycznia 2014
Gatunek: biograficzny, komedia kryminalna
Czas trwania: 2 godz. 59 min.







Pieniądze szczęścia nie dają? Powiedzcie to Jordanowi Belfortowi - głównemu bohaterowi Wilka, który bez wahania zamienia swoje spokojne poukładane życie z wierną małżonką u boku na jedną wielką orgię, stanowiącą mieszaninę milionów dolarów, seksu i narkotyków. Jemu kasa zdecydowanie szczęście przyniosła. Dzięki niej stał się królem życia, życia, które sam sobie wybrał, które wprawdzie wyprało go z wszelkich uczuć, ale jakże ożywiło szarą dotąd codzienność. Zacznijmy jednak od początku.

Lata 80-te ubiegłego wieku. Młody Jordan zdał właśnie egzamin maklerski, rozpoczął swą pierwszą, obiecującą pracę. Oczy rozbłysły mu perspektywami, na jakie liczył w tak przyszłościowym zawodzie. Nagle jednak przyszedł krach, ten giełdowy, i zmiótł marzenia początkującego maklera pod dywan. Podłamany Belfort postanowił jednak wziąć sprawy we własne ręce. Znalazł pracę w podrzędnej firemce, sprzedającej akcje małych, nic nieznaczących spółek i tam właśnie wpadł na genialny, choć niezbyt uczciwy pomysł. Wraz ze zgrają podejrzanych typów otworzył biznes, polegający na, co tu dużo mówić, wciskaniu ludziom kitu.


Martin Scorsese szybko wrzuca nas w wir wydarzeń, wszystko dzieje się błyskawicznie, czasami wręcz nie nadążamy za tempem, w którym Belfort popija kolejnego drinka, podrywa kolejną modelkę, wciąga kolejną kreskę kokainy. Chełpi się swoim bogactwem, z dumą spogląda na otaczający go świat, by nagle w narkotycznym upojeniu czołgać się po ziemi, robiąc z siebie kompletnego idiotę.

DiCaprio jak zwykle stanął jednak na wysokości zadania. Spisał się zarówno jako niewzruszony milioner, jak i ogłupiony nadmierną ilością substancji pobudzających narkoman, za co zdecydowanie, po raz kolejny, należą mu się brawa. Spisali się również jego koledzy po fachu, w tym chociażby, słynący jak dotąd z ról w niezbyt błyskotliwych komediach Jonah Hill, czy Matthew McConaughey, grający w tym filmie jakże zapadający w pamięć epizod.


Opowieści o tym, jak człowiek stacza się na dno ze szczytu pełnego sukcesów i pieniędzy jest wiele. Ta nie należy jednak do tych banalnych, powielanych niejednokrotnie na kinowych ekranach. Scorsese tchnął w nią ducha swoich najlepszych produkcji, sprawiając, że Wilk z Wall Street to nietuzinkowy obraz, który śmieszy, oburza i prowokuje. Ciekawi fakt, że została w nim użyta największa ilość przekleństw w historii kina, choć oglądając go każde fuck wplecione w dialogi wydaje się oczywiste. 

Film trwa bagatela trzy godziny. Być może nie wszystkie końcowe sceny były konieczne, by nadać tej produkcji kształt, jaki był zamierzeniem reżysera, ale ja się nie czepiam. Gdzie mi, marnej płotce do mistrza Scorsese? Po raz kolejny chylę czoła, być może nie rzucona tym filmem na kolana, ale tak lekko zgięta w pół.

5/6

Wilk z Wall Street otrzymał nominację do nagrody Złote Globy w kategorii "najlepsza komedia lub musical", Leonardo DiCaprio zgarnął nagrodę za główną rolę męską. Poza tym obraz nominowany jest także do Oscara w kategorii "najlepszy film roku" i kilku innych.

sobota, 18 stycznia 2014

Tam, gdzie śpiewają norweskie lasy







Tytuł: A lasy wiecznie śpiewają
Autor: Trygve Gulbranssen
Wyd.: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 560







Uwielbiam klimat Skandynawii, tamtejsze krajobrazy, które ujmują i na długo pozostają w pamięci, prostotę stylu, zarówno architektury jak i literatury, i wreszcie pewną tajemnicę, którą niosą ze sobą długie białe noce latem i ciemne krótkie dni zimą.

W Polsce czytamy wiele skandynawskich utworów, są to jednak głównie historie kryminalne, które przyciągają swoją mroczną aurą i kolejnymi nierozwiązanymi zagadkami. Ja chciałam poznać literacką stronę tego intrygującego północnoeuropejskiego państwa poprzez zgoła inną powieść, poprzez książkę naznaczoną tamtejszą nieodgadnioną przeszłością, tradycjami zakorzenionymi w porozsiewanych po dzikich zakątkach kraju domach. Chciałam cofnąć się te kilka wieków wstecz, odbyć przechadzkę po gęstych lasach, wysokich górach, dać się przerazić nieokiełznanej przyrodzie, niosącej ze sobą szereg przeróżnych niebezpieczeństw, ukryć się przed dziką zwierzyną, aż w końcu przekroczyć progi jednego z tamtejszych domostw, otrzymać kielich rozgrzewającego trunku i wyłożyć się wygodnie przed płonącym drewnem, trzaskającym wesoło w kominku. Wszystko to otrzymałam w powieści Trygve Gulbranssena. I chociaż ciężko zapamiętać mi to dosyć trudne nazwisko, samej książki z pewnością nie zapomnę przez długi czas.

Utwór ten składa się w zasadzie z dwóch powieści, należących do jednego cyklu. Jest to tytułowa A lasy wiecznie śpiewają oraz jej druga część Dziedzictwo na Björndal. Pierwsze polskie wydania z lat 30-tych ubiegłego wieku pojawiły się osobno. Dziś na szczęście nie musimy już czekać na dalsze losy głównych bohaterów książki. Mamy je w jednym, dosyć opasłym, ale ładnie wydanym tomie.

Przejdźmy jednak do samej historii. Na przełomie XVIII i XIX wieku północną Norwegię zamieszkiwał pewien bogaty, odważny acz butny ród, na który w każdym pokoleniu składało się kilku rosłych, przystojnych mężczyzn, imponujących swą siłą, niezależnością i bohaterstwem, przywiązaniem do tradycji, rodziny i dzikich lasów, okalających tamtejsze ziemie. Każdy znikał w nich od czasu do czasu, zagłębiał się w niebezpieczne gęstwiny drzew z bronią pod pachą i zapasem jedzenia w tobołku. Tam walczył o przetrwanie, o pożywienie, odzienie, o własne jestestwo. Lasy były drugim domem, drugim życiem, ważną częścią samego człowieka. Mogły obdarować go hojnie swoimi darami lub zrzucić na jego barki tragedię, dawały szczęście i napawały trwogą.

Również kobiety są w tej powieści silne, mądre, stojące u boku swoich mężów, niezdolnych zwykle do okazywania uczuć. Znoszą cierpliwie niekończące się wycieczki do lasów, boją się, lecz są dzielne. Wierzą w swoich mężczyzn, wiedzą, że wszystko, co ich spotyka jest wolą boską, i choć często nie opuszczają ich czarne myśli, przyjmują wszelkie przeciwności losu, aby rosnąć w siłę i być prawdziwą ostoją tak ważnego w całym państwie rodu.

Książkę tę nazywa się czasami norweską epopeją narodową. Czy słusznie? Cóż, nie wszystkim słowo to kojarzy się dobrze, nie każdy był w stanie przebrnąć przez niełatwe dzieło naszego słynnego wieszcza. Ja nie widziałam jednak żadnego podobieństwa pomiędzy tymi dwoma lekturami. Powieść Gulbrannsena napisana jest prostym, surowym, lekko starodawnym stylem, który nie jest jednak archaiczny, a przyswojenie treści nie przysparza czytelnikowi żadnych problemów. Opisy przyrody nie są nużące, stanowią bardzo plastyczne tło powieści, pomagają wyobrazić sobie rzeczywistość, w jakiej żyli nasi bohaterowie. Do gustu przypadło mi również przedstawienie wnętrz domostwa rodu Björndal. Czułam się tak, jakbym siedziała na tamtejszych pięknie rzeźbionych krzesłach przy wielkim, suto zastawionym stole, leżała na miękkim, rozłożystym łożu, chodziła po skrzypiącej drewnianej podłodze i wyglądała przez okno w oczekiwaniu na przybycie gości.

Przepadłam w tej powieści bez reszty, wciągnęłam się w kuszące i odpychające zarazem groźne tereny lasów, w codzienność wspaniale nakreślonych postaci. Żyłam ich radościami, tragediami, podejmowałam z nimi życiowe decyzje, patrzyłam jak się cieszą i jak cierpią, jak walczą z przyrodą i z własnymi słabościami. Tę podróż do Norwegii uznaję zatem wszem i wobec za niezwykle udaną. Również was zachęcam do wsłuchania się w śpiew tych dalekich lasów. Być może przemycone w nim historie oczarują was tak samo, jak i mnie.

5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Zysk i S-ka.

wtorek, 14 stycznia 2014

ZŁOTE GLOBY 2014 - ZWYCIĘZCY




NAJLEPSZY DRAMAT


Zniewolony. 12 Years a Slave





NAJLEPSZA KOMEDIA LUB MUSICAL


American Hustle




NAJLEPSZY FILM ZAGRANICZNY


Wielkie piękno




NAJLEPSZY FILM ANIMOWANY






NAJLEPSZY REŻYSER


Alfonso Cuaron - Grawitacja




NAJLEPSZY SCENARIUSZ


Ona



ZWYCIĘSCY AKTORZY

 Najlepszy aktor w dramacie - Matthew McConaughey (Witaj w klubie)
Najlepszy aktor w komedii lub musicalu - Leonardo di Caprio (Wilk z Wall Street)
Najlepsza aktorka w dramacie - Cate Blanchett (Blue Jasmine)
Najlepsza aktorka w komedii lub musicalu - Amy Adams (American Hustle)
Najlepszy aktor drugoplanowy - Jared Leto (Witaj w klubie)
Najlepsza aktorka drugoplanowa - Jennifer Lawrence (American Hustle)


I jak? Sprawdziły się wasze typy? Moje nieszczególnie, ale ciężko było mi ocenić obiektywnie każdy film, bo większości jeszcze nie widziałam. Czekam z niecierpliwością na nadchodzące premiery i nominacje do Oscarów. Być może one choć trochę nas zaskoczą.

niedziela, 12 stycznia 2014

Kalendarium # 01/2014


Subiektywny przegląd zapowiedzi filmowych, czyli najciekawiej zapowiadające się produkcje początku nowego roku:



3 stycznia

Jak można pominąć ten film w styczniowych wypadach do kina? To byłoby po prostu niewyobrażalne. Nowe dzieła jednego z moich ulubionych reżyserów, Martina Scorsese do dla mnie każdorazowo obowiązkowa wyprawa przed wielki ekran. Podobnie było i z "Wilkiem z Wall Street" (The Woolf of Wall Street), którego udało mi się zobaczyć wczoraj wieczorem. Świetna kreacja Leonardo di Caprio to tylko jedna z wielu ogromnych zalet tego filmu. Nie będę się jednak na jego temat rozpisywać, bo o swoich wrażeniach po seansie opowiem wam w osobnym poście.

Film otrzymał póki co nominacje do nagród BAFTA, Złote Globy, Złoty Laur, Critics' Choice i wielu innych. Wróżę mu również co najmniej kilka nominacji do Oscara.





Niezwykle kontrowersyjny film Larsa von Triera, który bulwersował już na rok przed oficjalną premierą, podzielony został na dwie części. Premiera pierwszej miała miejsce w zeszłym tygodniu, druga wejdzie do kin ostatniego dnia miesiąca. Ciekawi mnie trochę podział "Nimfomanki" (Nymphomaniac) na dwa epizody i szczerze powiedziawszy zniechęca mnie to trochę do wybrania się do kina, bo wiem, że jeżeli zobaczę część pierwsza, wypadałoby iść i na drugą. Jest to w każdym razie opowieść tytułowej nimfomanki, która zwierza się przypadkowo napotkanemu człowiekowi, rzecz więc być może całkiem ciekawa, a samego Larsa von Triera bardzo lubię, więc i tym dziełem niewątpliwie mnie kusi.










17 stycznia

Nie ukrywam, że styczeń jest dla mnie bogaty w naprawdę świetnie zapowiadające się produkcje, i co najważniejsze produkcje moich ulubionych reżyserów. Nie inaczej jest i z filmem "Pod mocnym aniołem" Wojtka Smarzowskiego. Każdy jego obraz wbija mnie w fotel i każdy wiąże się z obowiązkowym wyjściem do kina. Ostrzę sobie ząbki więc i na tę historię, szczególnie że jest to ekranizacja powieści Jerzego Pilcha. Reżyser opowiada nam tym razem o alkoholizmie, o próbie wyjścia z nałogu i ułożenia sobie życia na trzeźwo. Ja nie mogę się doczekać. A wy?











24 stycznia

"Sierpień w hrabstwie Osage" (August: Osage County) to świetnie obsadzona historia rodzinna. Już sam fakt, że grają w nim tak znamienite aktorki jak Meryl Streep i Julia Roberts powinien przyciągnąć do kina tłumy widzów. Ja obejrzę ten film z ogromną ciekawością, więc z niecierpliwością czekam na premierę.

Film nominowany został do przeróżnych nagród, a wśród nich wyróżnić można chociażby Złote Globy, BAFTA i Critics' Choice.










Miałam ochotę zobaczyć tę animację od wielu wielu lat. Aż dziwne, że w tak długim czasie po jego nakręceniu trafi w końcu do polskich kin. Naprawdę nie sądziłam, że kiedykolwiek się to wydarzy. Grywany będzie wprawdzie jedynie w kinach studyjnych, zatem pewnie nie w każdym mieście, ale tak czy siak myślę, że warto go zobaczyć. Obraz ten opowiada historię rodzeństwa: siostry i brata, którzy starają poradzić sobie w ciężkiej rzeczywistości II wojny światowej.

"Grobowiec świetlików" (Hotaru no haka) zgarnął nagrodę Stowarzyszenia Krytyków Filmowych w Tokio - Błękitną Wstęgę.










31 stycznia

Oto kolejny film, na który czekam z niekłamaną ciekawością, zwłaszcza że to prawdopodobnie jeden z tegorocznych głównych kandydatów do Oscara. "Zniewolony. 12 Years a Slave" (12 Years a Slave) to historia wolnego nowojorczyka, który zostaje oszukany i sprzedany jako niewolnik na południe Stanów Zjednoczonych.

Film ten nominowany jest do naprawdę sporej ilości nagród, w tym siedmiokrotnie do Złotych Globów, jedenście razy do nagrody BAFTA itd. itp.








"American Hustle" opowiada historię oszusta i jego partnerki, uwikłanych w dziwny układ z agentem federalnym, który zmusza ich do działania na niekorzyść pewnych niezwykle ważnych szych. Ma to być po trosze dramat, po trosze komedia, i choć film zbiera naprawdę różne opinie, od tych najbardziej pozytywnych po niezbyt przychylne, i tak z chęcią go zobaczę.

Produkcja otrzymała siedem nominacji do Złotych Globów, dziesięć do nagrody BAFTA i wiele wiele innych.











Poza powyższymi siedmioma filmami, które interesują mnie najbardziej, na uwagę w tym miesiącu zasługują również: "Molier na rowerze" - francuska komedia o emerytowanym aktorze, "Ratując pana Banksa", czyli na poły biograficzny film o powstaniu słynnej Mary Poppins, oraz "Złodziejka książek", czyli ekranizacja uwielbianej przez wielu powieści Markusa Zusaka.



Na co najchętniej wybralibyście się do kina? Ja w tym miesiącu obejrzałabym WSZYSTKO!


sobota, 4 stycznia 2014

Korpo, ciała, sushi i Ikea






Tytuł: Pokolenie Ikea
Autor: Piotr C.
Wyd.: Novae Res
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 194








Na tę książkę natknęłam się zupełnym przypadkiem, zupełnym przypadkiem wzięłam ją do ręki i zupełnym przypadkiem poszłam z nią do kasy, aby wyciągnąć z portfela te dwadzieścia kilka złotych i dać się zaskoczyć. Kolejne z nią doświadczenia były już w pełni świadome.

Przyciągała mnie do siebie, kiedy jeszcze leżała na półce w oczekiwaniu na swoją kolej. Wyciągnęłam ją spośród innych, chciałam przeczytać zaledwie kilka zdań, a pięć minut później miałam za sobą dobre parę stron. Czeka mnie z nią jazda bez trzymanki - pomyślałam i wróciłam do poprzednio czytanej powieści, odkładając lekturę Pokolenia w czasie.

Pierwsze strony zaintrygowały, zbulwersowały i odrzuciły, napawając mnie przeróżnymi odczuciami, najczęściej negatywnymi. Główny bohater, Czarny, to trzydziestopięcioletni radca prawny, grzejący miejsce w jednej z warszawskich korporacji. Jest dumnym reprezentantem pokolenia '70 plus. Ma mieszkanie na kredyt, wypełnione jedynie kilkoma meblami z tytułowego sklepu, całkiem nieźle płatną pracę, ale i spore wymagania od codziennego życia. Chadza do najbardziej ekskluzywnych klubów, wyrywa najlepsze ciała i stara się żyć na miarę swoich możliwości, napawając się przygodnym seksem, drogim jedzeniem i kosztownymi gadżetami, narzekając jednocześnie na swój los i nie wiedząc, czy jest w tej swojej ikeowskiej egzystencji szczęśliwy, znudzony czy pełen zwątpienia. Że jest inteligentny - co do tego nie mamy żadnych wątpliwości. Że to rasowy szowinista - przekonujemy się już po kilku słowach. Powiem wam jednak, że ta swoista satyra na dzisiejszą warszawkę wciąga i nawet jeżeli po kolejnej porcji wulgaryzmów, których poziom w tej książce przekracza 90% tekstu, mam ochotę wystawić jej druzgocącą dwóję, na koniec uśmiecham się tylko pod nosem i myślę sobie, że w ogólnym rozrachunku było całkiem nieźle. 

Pokolenie Ikea miało swój początek na blogu o tym samym tytule. Nigdy go jednak nie śledziłam, więc pierwsze spotkanie z pisarstwem Piotra C. zaliczyłam dopiero przy tej właśnie książce. Można mu naprawdę wiele zarzucić, wylać na niego wiadro pomyj, zmieszać z błotem, wyśmiać i  stwierdzić, że to pozycja godna jedynie rynsztoku. Powiem szczerze, że w pewnych momentach rzeczywiście obrzucałam ją w myślach niewybrednymi epitetami, zdaję więc sobie sprawę z tego, że niektórzy z was pozostaną prawdopodobnie pod wpływem podobnych odczuć aż do ostatniej strony. Ja po jakimś czasie zmieniłam jednak front. Jeżeli pomimo tak znacznego nadmiaru przekleństw, tak szowinistycznego podejścia do kobiet i tak prostackiej wymowy, książka ta wciągnęła mnie, sprawiając, że nie przeszkadzał mi nawet brak konkretnej fabuły i czytałam ją z niespodziewanie wzrastającą przyjemnością, należy jej się coś więcej niż szkolny dopuszczający.

Być może sięgnięcie po tę pozycję to masochizm w czystej postaci, być może spędzicie z nią kilka niezwykle irytujących chwil. Jeżeli macie mimo wszystko ochotę się z nią zapoznać, nie podchodźcie do niej nazbyt poważnie, nie spodziewajcie się też wyżyn kunsztu literackiego. Sama, rozerwana przez całą lekturę pomiędzy niechęcią i zachwytem, stawiam jej jednak piątkę. 

5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę.

czwartek, 2 stycznia 2014

Ocean strachu






Tytuł: Kapitan Phillips (Captain Phillips)
Reż.: Paul Greengrass
Produkcja: USA
Premiera: 8 listopada 2013
Gatunek: biograficzny, dramat
Czas trwania: 2 godz. 14 min.







Bycie kapitanem statku to niezwykle odpowiedzialna praca. Pod swoją pieczą ma się całą załogę i wielką maszynę sunącą po rozległych wodach mórz i oceanów. Richard Philips staje właśnie przed kolejnym swym zadaniem, przygotowuje się do wyprawy potężnym statkiem towarowym przez Ocean Indyjski, na którym od pewnego czasu grasują żądni pieniędzy, niewzruszeni i bezwzględni piraci.

Do pracy szykuje się również Muse - dowódca wodnych złoczyńców. Wybiera pomocników, broń, sprawdza, czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i rusza w drogę niewielką motorówką, z ogromnymi jednak planami i aspiracjami. 


Kapitan Phillips nie odbędzie tym razem spokojnej podróży. To właśnie na jego statek ma chrapkę Muse i jego załoga. Historia inspirowana autentycznymi wydarzeniami, opowiedziana z niezwykłą dokładnością prowadzi nas przez wszystkie etapy podróży obu dowódców, aby następnie skupić się na samym porwaniu. Widzimy po kolei, jak działają piraci, jak radzą sobie z niezbyt wyszukanymi środkami obronnymi ogromnego statku towarowego i w jaki sposób przejmują nad nim kontrolę. Czujemy niepokój, jakim owładnięta jest załoga zaatakowanego frachtowca, przewidujemy najgorsze, drżymy o życie tych niewinnych osób, niemal jak o własne, a zdjęcia z ręki sprawią, że łatwiej nam o tę empatię, bo jesteśmy bezpośrednimi obserwatorami nieszczęsnego widowiska.

Spodziewałam się, że ten film będzie dobry, nie wiedziałam jednak, że aż tak bardzo wbije mnie w fotel i sprawi, że nie będę mogła ani na sekundę odwrócić wzroku od kinowego ekranu. Ciągła niepewność, napięcie, wzrastające pomiędzy dwoma wodzami oszałamia, budzi emocje, buduje w nas przekonanie o nadchodzącym tragicznym finale. Piraci nie są wcale stuprocentowo źli i jest to w tym filmie ewidentnie ukazane. Grożą, wymachują bronią, ale tak jak i kapitan Phillips, wykonują jedynie swoją pracę, odpowiadając przed oczekującymi jak największych zysków przełożonymi.


Pamiętacie, jak przy opisie filmu Wyścig pisałam, że to jeden z najlepszych obrazów minionego już roku? Wyobraźcie sobie, że ten podobał mi się jeszcze bardziej. Wspaniała kreacja Toma Hanksa, która zasłużyła na każdą z możliwych filmowych nagród, dopełniła całości. To kino, które po prostu TRZEBA zobaczyć. Nie ma zmiłuj.

5.5/6

Kapitan Philips otrzymał nominację do nagrody Złote Globy 2014 w kategorii "najlepszy dramat".
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...