niedziela, 30 grudnia 2012

Ile jest nienawiści w miłości?*







Tytuł: Insekt
Autor: Claire Castillon
Wyd.: W.A.B
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 173  







Dziewiętnaście opowiadań. Dziewiętnaście matek i dziewiętnaście córek uwikłanych w historie, o których nie chce się słyszeć, o których mówi się na ucho konspiracyjnym szeptem, bo przerażają, wprawiają w zakłopotanie, bo bulwersują, gorszą i brzydzą. Czy pani wie, że taka a taka wyrzuciła swoje dziecko z pędzącego samochodu? Słyszałam, ze młoda Ówna bije swoją matkę. Ponoć sąsiadka sąsiadki faszeruje swoją córkę lekami. Przyznajcie, że nie dzielimy się tym głośno z każdą napotkaną osobą, choć plotkarska natura popycha człowieka w coraz to dalsze rejony wtykania nosa w nie swoje sprawy.

Claire Castillon otwiera przed nami świat więzi pomiędzy matkami i córkami, więzi niejednokrotnie toksycznych, nafaszerowanych zazdrością, brakiem szacunku i ogólnym zniesmaczeniem. Miłość przez nią opisywana jest chora, jest zalążkiem czegoś brudnego i hańbiącego, ukazuje nam realia podpalone ogniem mnóstwa negatywnych odczuć i emocji. Obnaża bezinteresowność, poświęcenie, lecz także niechęć z jakimi matka opiekuje się upośledzonym dzieckiem, aby za chwilę odwrócić role i kazać córce troszczyć się o dotkniętą demencją starczą rodzicielkę. W tych krótkich i prostych, choć dosadnych formach autorka naprzemiennie oddaje głos to jednej, to drugiej. Narracja pierwszoosobowa przytłacza czytelnika wyznaniami zgorzkniałych, niewdzięcznych córek i nadopiekuńczych matek, które sądzą, że wiedzą, co dla ich dziecka najlepsze. I nie potrzeba było większej ilości słów, żeby wyrazić wstręt, niepokój i niestygnącą nienawiść. Każde opowiadanie liczące jedynie te kilka stron idealnie oddaje klimat, w jaki zamierzała nas wrzucić Castillon. Ja w każdym razie poleciałam jak długa po równi pochyłej w dół w świat przez nią wykreowany i ciężko było mi wydostać się na powierzchnię.

Kobieta to, nie owijając w bawełnę, dosyć skomplikowana istota i myślę, że każdy mężczyzna mi w tym punkcie ochoczo przyklaśnie. Dwie kobiety z kolei, to już prawdziwa burza z piorunami, szczególnie, kiedy przepełnione są goryczą i nieprzychylnymi wobec siebie uczuciami. Autorka ukazać chciała jak trudna potrafi być relacja nawet między reprezentantkami płci pięknej tej samej krwi. Choć historie te są mimo wszystko skrajnym ujęciem tematu i bieguny, jak to zwykle bywa, są niezaprzeczalnie dwa, spisała te krótkie opowiadania tak umiejętnie, że ja naprawdę wierzę, że takie rzeczy dzieją się gdzieś za ścianą, w sąsiednim bloku czy mieście i obraz, który buduję sobie na ten temat w głowie szczerze mnie przeraża.

5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Z literą w tle.

* Pytanie zaczerpnięte z tylnej okładki książki.

sobota, 29 grudnia 2012

Pieskie (nie)życie






Tytuł: Frankenweenie
Reż.: Tim Burton
Produkcja: USA
Premiera: 7 grudnia 2012
Gatunek: animacja, czarna komedia
Czas trwania: 1 godz. 27 min. 







Pierwotna, około 30-minutowa wersja "Frankenweenie" ujrzała światło dzienne w 1984 roku. Trafiła do ówczesnej widowni spod pieczy wytwórni Disneya, która uznała jednak, że film jest zbyt przerażający, aby oglądać go mogli młodzi widzowie. Tak zapomniana i niedoceniona opowieść o chłopcu i jego psie, choć wybitnym dziełem sztuki nie była, przezimowała w głowie reżysera, poobijała się nieco o jego szare komórki i wróciła teraz w skrystalizowanej wersji jako pełnowartościowa, pełnowymiarowa i pełnokrwista animacja, wpięta ściśle w konwencję czarnego humoru, groteski i makabry, z których słynie uwielbiany przez wielu twórca. Zdaje się zresztą, że Burton odnalazł wehikuł czasu i, nie bacząc na konsekwencje, przeniósł się do lat, w których powstał jego słynny "Sok z żuka" czy "Edward Nożycoręki". Ze wznowionej wersji historii Sparky'ego przezierają bowiem korzenie jego wcześniejszych filmów i ubierają ją w czarną żałobną suknię grozy. Mnie ta wersja jak najbardziej przekonała. Kupuję ją razem z kolejnym neurotycznym outsiderem w roli głównej i jego wiernym czworonożnym kompanem, gubiącym od czasu do czasu swój ogon.

  
Opowieść zaczyna się dosyć niewinnie, choć już w samym wyglądzie postaci widać na pierwszy rzut oka rękę Burtona. Klimatu dodaje również fakt, że animacja nakręcona jest w czerni i bieli, co znacznie wpływa na jej odbiór i tworzy wokół filmu dodatkową aurę tajemniczości i efekt wyglądającej zza rogu zmory gotowej do ataku. Victor to chłopiec obdarzony bujną wyobraźnią, mądry i sprytny, jednak pełen rezerwy i nieufności woli trzymać się z dala od ludzi, a jego ulubionym kompanem do zabaw i wszelakich eksperymentów jest wierny psiak Sparky. Dni mijają beztrosko i nic, może oprócz fekaliów obłąkanego kota równie dziwacznej koleżanki z klasy, nie zwiastuje tego, co ma nadejść. Przychodzi jednak ten moment, o którym wiemy, że nadejść w końcu musi, jest przecież osią wyprowadzającą główny wątek obrazu. Pies ginie w wypadku samochodowym. Trafia na cmentarz dla zwierząt, a chłopiec nie umie sobie poradzić z tą nieopisanie bolesną stratą. Wzorem doktora Frankensteina, a i Victor nosi to samo nazwisko, wykopuje swego pupila z ziemi i, niczym w powieści Mary Shelley, daje mu powtórne życie w postaci uroczego i zabawnego, zupełnie jak te kilka feralnych dni temu, zombie.


Całe to przywracanie zmarłego psa do świata żywych odbija się echem w dalszej części historii, wprowadzając serię przerażających i makabrycznych obrazków do życia cichej i spokojnej jak dotąd mieściny. Szczegółów jednak nie zdradzę. Jeżeli znacie Burtona, pewnie wiecie, czego można się po nim spodziewać, choć sama nie przewidziałam z początku takiego rozwoju wypadków. Wrażliwa na los zwierząt, uroniłam podczas seansu kilka pojedynczych łez, choć za chwilę zmuszona byłam uśmiechnąć się na widok wesołych podskoków czworonoga, który patrzy ze zdziwieniem, jak w ferworze zabawy odpadają mu niektóre części ciała. Nie zabrałabym na ten film dziecka. Nie sądzę, aby był odpowiedni dla oczu małego widza, ale dorosłym, szczególnie tym, którzy pałają do twórczości Burtona tak pozytywnymi odczuciami jak ja, gorąco go polecam. Warto dać się przestraszyć, wzruszyć i rozśmieszyć w tak znakomitym wydaniu.

5/6

wtorek, 25 grudnia 2012

Święta przed telewizorem?

Święta w toku. Sama odpoczywam właśnie między jednym obżarstwem a drugim, koję żołądek ciepłą herbatą, aby za chwilę przyjąć gości i zasiąść z nimi do kolejnej uczty. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie ten czas musi być zwieńczony odpowiednią książką (vide Opowieść Wigilijna) oraz wieczornym świątecznym seansem filmowym. Kiedy dom już opustoszeje, zniknie wrzawa i radosne okrzyki, zapalam świecę pachnącą Bożym Narodzeniem, wykładam się wygodnie w łóżku i chłonę atmosferę płynącą z... Tym razem padło na "To właśnie miłość", ale w zanadrzu mam też kilka innych propozycji.


Cóż ja Was zresztą będę oszukiwać? Co roku pada na "To właśnie miłość". Naprawdę ciężko powstrzymać mi się przed kolejnym obejrzeniem tego ciepłego i zabawnego, przemycającego multum uczuć filmu. Reszta to tylko dodatki, nie będę przecież sięgać w każdy dzień świąt po ten sam obraz, bo zasiadanie przed nim ma swój urok i magię tylko ten jeden raz w roku. To taka moja osobista tradycja. Chętnie jednak śledzę (po raz mniej więcej setny) perypetie Kevina, który zostaje sam w domu, tudzież w Nowym Jorku; rozterki fajtłapowatej Bridget Jones, szukającej miłości w najmniej odpowiednich miejscach; poczynania Sandry Bullock, wplątanej w dziwaczny i nie w stu procentach przytomny trójkąt miłosny; szaloną pętlę czasową Billa Murraya, który dostaje kolejne szanse na rozkochanie w sobie ślicznej Andie McDowell; bezsenność Toma Hanksa, z której wyrwać próbuje go urocza Meg Ryan; i wreszcie dobre, bo polskie listy do świętego Mikołaja, w których każdy z bohaterów przeżywa ten świąteczny czas na swój sposób. A Wy? Bez jakiej książki lub filmu nie wyobrażacie sobie świąt?

niedziela, 23 grudnia 2012

Kolęda prozą, czyli opowieść wigilijna o duchu







Tytuł: Opowieść wigilijna
Autor: Charles Dickens
Wyd.: GREG
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 83







Czy jest na sali ktoś, kto nie słyszał o tej książce? Ktoś, kto nie natknął się podczas przedświątecznych przygotowań lub bożonarodzeniowego obżarstwa na jedną z jej licznych ekranizacji? Ktoś, kto nie wie, o czym to opowiadanie traktuje, i kto nie słyszał nigdy nazwiska Scrooge? Naprawdę? W życiu w to nie uwierzę. To opowieść tak maglowana w szkołach, w telewizji, przenoszona na ekrany kin i będąca inspiracją dla tak wielu innych dzieł literatury popularnej, że to po prostu niemożliwe, abyście o niej nie słyszeli. Założę więc już na wstępie, że opisywanie zaczątków fabuły odbębnię na kolanie, aby recenzyjnego klimatu stało się zadość, choć ta moja dzisiejsza pisanina, w okowach krojenia orzechów, lepienia uszek i ubierania choinki, obok chlubnego słowa recenzja raczej nie postanie.

Mamy zatem XIX-wieczną Anglię. Londyn, aby ciut dokładniej określić nasze położenie. Oto wigilia Świąt Bożego Narodzenia, ulice przepełnione są rozradowanymi twarzami, domy przyobleczone w świąteczne ozdoby zwiastują szybkie nadejście pierwszej gwiazdki i kolejnych gości. Z kuchni wyzierają iście bajkowe zapachy, brzuch burczy w rytm najweselszej kolędy, a w głowie już tylko myśl o błogich chwilach spędzonych w towarzystwie rodziny i przyjaciół, o zrywaniu wstążek z mniej lub bardziej opasłych prezentów i smaku potraw pachnących obietnicą wybornej uczty. Pełnia świątecznej gorączki nie dotyka chyba tylko jednej osoby w Londynie. Bo czyż to normalne,  że na życzenia Wesołych Świąt! odkrzykuje się Bzdura!? Poznajcie więc Ebenezera Scrooge'a - zgryźliwego tetryka, rzec by się chciało, skąpca gorszego niż u Moliera, mężczyznę nieznającego litości, pełnego niegodziwości i złośliwości, niemającego pojęcia, że w świecie istnieje uczucie takie, jak empatia. Święta to dla niego tylko kolejny powód do narzekania na durnych ludzi, zatem po odbyciu rytuału, polegającego na nawrzeszczeniu na własnego kancelistę, oraz po wyśmianiu  i odrzuceniu propozycji siostrzeńca, mającego czelność zaprosić go na kolację wigilijną, Scrooge wraca do domu, przywdziewa szlafrok, bambosze i szlafmycę, oddając się tym samym upragnionemu odpoczynkowi. Lecz co to? W drzwiach mieszkania staje zjawa. To jego dawny przyjaciel i współpracownik Marley, zmarły siedem lat wcześniej. Stary maruda przeciera oczy ze zdumienia i drwi z ducha, mając go za własne przywidzenia. Ten jednak nie daje za wygraną i zwiastuje starcowi los, jaki czeka go na krańcu jesieni jego życia, obiecując, że przez kolejne trzy dni nawiedzać go będą Duchy Przeszłości, Teraźniejszości i Przyszłości. 

Przyznaję się bez bicia, że przeczytałam tę książkę dopiero teraz, jako osoba dorosła. Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to z jaką swadą i humorem Dickens snuje swą opowieść. Jest to rzecz naprawdę dobrze napisana i wcale nie dziwi mnie fakt, że tyle wokół niej szumu. Jak łatwo się domyślić, cała ta historia ma na celu ukazanie drogi, jaką musi przejść człowiek, żeby zmienić swoje życie, ujrzeć wszystkie popełniane błędy, grzechy i przewinienia oraz spojrzeć na siebie z dystansem. Odkrycie tak bolesnej prawdy bywa czasochłonne, żmudne i nie zawsze prowadzi ku oczekiwanym rezultatom. Czy więc Scrooge wyciągnie z magicznych podróży w różne wymiary czasowe jakąkolwiek naukę? Pewnie się tego domyślacie. A mnie nie pozostaje nic innego, jak życzyć Wam wszystkim Wesołych Świąt, i nie odkrzykujcie, proszę, że to bzdura.

5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Trójka e-pik.


niedziela, 16 grudnia 2012

Kalendarium # 12/2012


Subiektywny przegląd zapowiedzi filmowych, czyli czym stłumić świąteczną gorączkę:


7 grudnia

Nie będę udawać, że jeszcze tego filmu nie widziałam, bo byłam na nim wczoraj w kinie. I pomijając fakt, że okropne okulary do obrazów 3D (za które notabene trzeba teraz dodatkowo płacić) niemiłosiernie wbijały mi się w nos, "Frankenweenie" uznaję za świetny powrót Burtona do korzeni. Nie oglądałam wersji z dubbingiem, wybrałam tę z napisami, nie wiem więc jak wypadł ten pierwszy. Nie miałam jednak niestety wyboru, jeżeli chodzi o wersję 3D, bo pewnie poszłabym na seans bez tego efektu, niemniej w niektórych momentach rzeczywiście się sprawdził. Na razie nie będę się już na temat tego dzieła rozpisywać, mam nadzieję, że pomimo mojego boleśnie skróconego wolnego czasu, uda mi się sklecić osobną o nim notkę. Tak czy inaczej, podsumowując mój mini wywód jednym słowem: polecam! Tylko czemu byliśmy jedynymi osobami w kinie, ja się pytam.

Wśród wielu wyróżnień i nagród "Frankenweenie" otrzymał między innymi nominację do Złotego Globu jako najlepsza animacja.





14 grudnia

Rzecz dzieje się w wiosce u podnóża stacji kosmicznej. W imię zasady, że wszystko, co spada z nieba należy do znalazcy, mieszkańcy zbierają codziennie gruz kosmiczny. Co jednak, kiedy z nieba spada kobieta? "Miłość z księżyca" (Baikonur) to historia o dziwacznej dosyć miłości w równie dziwacznych warunkach i okolicznościach. Mnie zainteresowała i ciekawa jestem, co też z tego wszystkiego wyniknie.

Film zdobył jakieś nagrody, lub co najmniej nominacje, ale w tej chwili nie umiem znaleźć jakie :).








Mocny film o policjantach walczących z przestępczością w mieście, które rządzi się własnymi prawami - Los Angeles. "Bogowie ulicy" (End of Watch) już teraz zdobyli rzeszę wiernych fanów, zachwyca się tym filmem wielu moich znajomych i już teraz mnie korci, żeby go zobaczyć i przekonać się, czy rzeczywiście jest taki dobry.

Obraz zdobył dwie nominacje do nagrody Independent Spirit: za rolę drugoplanową dla Michaela Peny i najlepsze zdjęcia.












26 grudnia

Normalnie pewnie nie zwróciłabym na tę komedię uwagi, gdyby nie Colin Firth - aktor, którego bardzo lubię i cenię. Zakładam, że nie zagrałby w czymś doszczętnie durnym, więc być może warto zwrócić na ten film uwagę, chociaż szczerze mówiąc, zwiastun mnie jakoś szczególnie nie zachęca. Tłumaczenie tytułu "Gambit, czyli jak ograć króla" (Gambit) również pozostawia wiele do życzenia. Już na pierwszy rzut oka widać, że chciano na siłę nawiązać do głośnego oscarowego filmu, w którym Firth grał główną rolę, znanego Wam zresztą pewnie bardzo dobrze "Jak zostać królem". No cóż, pożyjemy, zobaczymy.








Nie ocenia się książki po okładce, a filmu po plakacie, ale ten mnie zauroczył, zwiastując iście baśniowy klimat rodem ze świetnej "Amelii". Ja nawet nie muszę wiedzieć, o czym ten film traktuje, i tak się nim zainteresuję. No dobrze, uchylę jednak choć rąbka magicznej tajemnicy. Wirtuoz gry na skrzypcach traci swój ukochany instrument i nie potrafi znaleźć dla niego zastępstwa. Twierdzi, że nie ma sensu dalej żyć, kładzie się do łóżka i postanawia czekać śmierć. Ta jednak nie nadchodzi, przychodzą za to sny i wspomnienia, które zabierają widza w przeszłość i przedstawiają piękną miłosną historię. "Kurczak ze śliwkami" (Poulet aux prunes) prawdopodobnie idealnie wpasuje się w bajkową atmosferę świąt. Chętnie dam mu szansę. 

Film otrzymał nominację do Złotego Lwa oraz do Nagrody Publiczności na festiwalu Transatlantyk.






28 grudnia

Czy ja muszę komukolwiek przedstawiać tę produkcję? Nie sądzę. Myślę, że i tak wszyscy wybierzemy się na nią do kina, a marudzenie na jej temat jest po prostu zbyteczne. "Hobbit: Niezwykła podróż" (The Hobbit: An Unexpected Journey), najnowszy film Petera Jacksona będzie hitem, możemy być tego pewni.
















P.S. Jak pewnie zauważyliście (a może nie zauważyliście? :)) coraz mnie mniej w blogowym świecie. Staram się tę nieobecność wprawdzie nadrabiać, kiedy mam chwilę odpoczynku, jednak nie zawsze mi to wychodzi. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Obiecuję, że wciąż będę Was odwiedzać, z dużo mniejszą niestety częstotliwością, ale z taką samą jak zawsze przyjemnością. Bezrobotna po prostu ostatnio za dużo pracuje - ot taki paradoks :).

niedziela, 9 grudnia 2012

Żadna książka nie ma swojego końca*







Tytuł: Krabat
Autor: Otfried Preussler
Wyd.: Bona
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 236







Ciekawa jestem, czy znacie nazwisko autora tej książki, czy obiło wam się o uszy, i czy budzi jakieś skojarzenia. Ja przez dłuższy czas żyłam w nieświadomości na temat istnienia Otfrieda Preusslera - niezwykle poczytnego i docenianego, obdarowanego wieloma znaczącymi nagrodami niemieckiego pisarza literatury dziecięcej i młodzieżowej. Powodem tego jest zapewne fakt, że rzadko po ten gatunek książek sięgam. Jak już jednak kiedyś wspominałam, zima to pora, która w moim odczuciu sprzyja zagłębianiu się w pozycje oderwane od realnego świata. Mam wtedy ochotę na magię, na kroplę baśniowej fantastyki, która wydobędzie ze mnie to dziecko, czekające z utęsknieniem na pierwszą gwiazdkę i prezenty pod choinką.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy zimowej aurze, poczujmy piekące od mrozu policzki, szron na opadających luźno włosach, włóżmy ręce głębiej w otchłanie kieszeni puchowego płaszcza i spójrzmy w niebo zasypujące nas białym, opadającym lekko na ziemię puchem. Właśnie w takiej atmosferze pisarz rozpoczyna swą opowieść. Nie stójmy jednak dłużej na mrozie, schowajmy się w ciepłych zakamarkach własnego domu, chwyćmy w dłonie kubek gorącej herbaty i wyjrzyjmy przez okno. Ta historia snuje się tuż za nim. Dajmy jej żyć własnym życiem. 

Jest to okres tuż po Nowym Roku. Mrużymy oczy i w oddali widzimy zarys Trzech Króli. Korony na głowach, twarze czerwone od mrozu i wesoła świąteczna piosenka prowadzą ich przez zaspy, torują drogę do kolejnych wsi. Przyglądamy się im uważniej. Przecież to nie żadni królowie, to chłopcy, młodzi włóczykije, chodzący od domu do domu, zbierając prowiant i miłe słowa gospodarzy. Oto czternastoletni Krabat i dwóch jego kolegów tułają się w nadziei, że choć trochę napełnią pusty głodem żołądek, a może nawet znajdzie się dla nich schronienie w jednej z pobliskich stodół. Dni mijają niespiesznie, wiedzie im się całkiem dobrze i tylko sny napełniają Krabata wątpliwościami. Niemal każda noc, zwieńczona zamknięciem ociężałych powiek, kończy się tak samo. Chłopiec widzi jedenaście kruków, siedzących na żerdzi, dwunaste miejsce jest wolne. W oddali, z kłębów podświadomości wydobywa się nagle głos, potężny i władczy, który nakazuje młodemu "królowi" wybrać się w podróż w nieznane zakątki Czarnej Chełmży, zapraszając go tym samym do tamtejszego młyna. Młodzieniec przyjmuje senną propozycję i tak rozpoczyna się jego dziwna i niebezpieczna przygoda.


Niewątpliwie jest to książka dla młodzieży. Autor spisał ją prostym językiem, dodał do niej wartości, takie jak przyjaźń, miłość, dorzucił tu także zdradę i zemstę. Całości klimatu dodają przepiękne ilustracje Katarzyny Bajerowicz i specjalistyczne słownictwo rodem ze starych łużyckich młynów. Czarna magia przemyca do powieści element grozy, nie będziemy jednak chować głowy pod poduszkę ze strachu. Preussler wprowadza nas w świat baśni i zamyka za nami drzwi na klucz. Wydostaniemy się dopiero, kiedy przeczytamy ostatnie słowo. Tu jednak pojawia się pewien zarzut w stronę autora - zakończenie. Przewracamy kartki, zdążamy stopniowo do finału powieści, lecz okazuje się, że ta najważniejsza jej część, na którą czekamy, i po której spodziewamy się wiele, to jedynie dwie strony. Rach ciach i koniec, jakby pisarz dokądś się nagle zaczął spieszyć i, rzuciwszy tylko kilka słów na pożegnanie, w biegu pomachał do nas ręką. Doprawdy nie wiem, cóż takiego ten zabieg miał na celu i, zamknąwszy ostatnią kartę powieści, byłam nieco zawiedziona. Nie zmąciło to jednak ogólnego wrażenia z przeczytania tej pozycji. Czyta się ją mimo wszystko bardzo przyjemnie i także dorosły czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Zapraszam was więc tej zimy do Czarnej Chełmży. Nauczcie się z Krabatem kilku magicznych sztuczek, a może razem uda wam się pokonać wroga.

*Słowa Otfrieda Preusslera przetłumaczone z pomocą mojej nieudolnej znajomości języka niemieckiego. 

5/6
  
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Trójka e-pik.

niedziela, 2 grudnia 2012

Cykl fotograficzny # 9 - Warszawa instant, czyli godzina w deszczowej stolicy

Jakiś czas temu miałam okazję odbyć krótką wycieczkę do stolicy. Spędziłam tam jedynie godzinę, w dodatku padało, lecz wydała mi się tą deszczową porą na tyle fotogeniczna, że śmiałam narazić swój aparat na lekkie zmoknięcie. Bohaterką dzisiejszego postu będzie więc Warszawa uchwycona moim okiem, taka na szybko, bez zadęcia i bez Pałacu Kultury :)









sobota, 1 grudnia 2012

Podsumowanie listopada, czyli blog od kuchni

Listopad był niestety gorszy od października. Obawiam się, że grudzień również będzie marny i z góry przepraszam za ewentualne zaniedbywanie Waszych blogów. Przystąpmy jednak do zamykania minionego miesiąca w liczbach.

Na blogu pojawiły się 4 recenzje książek oraz 1 recenzja filmu. Książką miesiąca zostaje przepiękna opowieść Antoniego Libery Madame (recenzja). Z kolei zamiast filmu, z racji tego że obejrzałam tylko jeden, wyróżnić chciałam kolejną powieść, a jest nią Malowany ptak Jerzego Kosińskiego (recenzja).


W listopadzie blog miał 4567 wejść, zdobył zaufanie kolejnych 11 obserwatorów. Ogólna liczba odwiedzin to 15984.

Najpopularniejszym postem miesiąca był tym razem Jego Wysokość Stos (klik). Najchętniej czytaną recenzją książki okazała się zasypana piaskiem Kobieta z wydm (klik). Zainteresowały was również Książki, które chciałabym otrzymać w prezencie (klik) oraz podwójne Kalendarium (klik i klik).

Hasła, poprzez które wchodzono na mój blog i tym razem nie zawiodły. Szukano u mnie między innymi pomysłu na zemstę teściowej, przepisu instruującego jak zrobić gorące kakao. Internauci liczyli również na to, że dowiedzą się czegoś o gwałtach marokańskich we Włoszech, aż w końcu zainteresowali się także bajkową strzykawką i książką "Tysic wspaniaych soc".

środa, 28 listopada 2012

Jenga [GRA! GRA! GRA!]







Ilość graczy: 1-bez ograniczeń
Wiek: od 3 lat
Czas gry: ok. 10-15 min.
Cena: ok. 70zł.







Jenga to gra, która zdobyła popularność na całym świecie. Grają w nią dzieci i dorośli. To rozrywka, która nie zna granic wieku. Nie jest również szczególnie wymagająca, a jej zasady są proste. Stanowi wspaniałe urozmaicenie wieczoru spędzonego z rodziną lub przyjaciółmi.

JAK GRAĆ?

Na początku partii układamy wieżę, która zawierać będzie po trzy klocki w rzędzie. Cała zabawa polega na tym, iż każdy z graczy wyciąga po kolei jeden z klocków (oprócz tych z najwyższego poziomu!) i kładzie go na szczycie, tak, aby wieża nie runęła. Im dalej w las, tym utrzymanie równowagi staje się coraz to trudniejsze, lecz Jenga może osiągnąć aż dwukrotnie taką wysokość jak na początku gry! Co ważne, używać można tylko jednej ręki, nie trzeba jednak brać klocka, po którego sięgnęliśmy w pierwszej kolejności, można wypróbować również kilka innych, jeżeli tamten jest oporny. O zakończeniu danej partii stanowi oczywiście zawalenie się wieży.




PODPOWIEDZI:

+ Najlepiej nie stawiać niczego w pobliżu wieży, w szczególności szklanek, bo może się to skończyć stłuczeniem podczas jej upadku. Najbezpieczniej i najwygodniej jest grać na pustym, niezastawionym stole.

+ Możemy zaoszczędzić trochę grosza, kupując grę przez amazon.com, gdzie kosztuje ona około 15$, czyli mniej więcej 45zł.

+ Na rynku zaczęły się pojawiać gry wzorowane na Jendze, mówiąc wprost - podróbki. Są tańsze, to fakt, ale czy spełniają swoje zadanie, nie wiem. Ta oryginalna zawsze sygnowana jest nazwą firmy, która ją wydaje: Hasbro.


Moja ocena: 6/6. Spędziłam przy Jendze wiele miłych chwil i, jeżeli nie gramy w nią codziennie, tylko podczas sporadycznych spotkań w większym gronie, nie ma prawa się znudzić.

A Wy? Graliście? Słyszeliście o niej? Macie ochotę wypróbować?

wtorek, 27 listopada 2012

Madame la Directrice







Tytuł: Madame
Autor: Antoni Libera
Wyd.: Znak
Rok wydania: 1998
Ilość stron: 390  







Moi Drodzy! Wyciągnijmy najdroższą porcelanową zastawę stołową, wypucujmy na połysk zestaw srebrnych sztućców. Wyczarujemy dziś bowiem danie wykwintne, niecodzienne, ze szczególnym uwzględnieniem składników iście luksusowych. Dodamy doń szczyptę jazzu, garść brawurowej acz urokliwej szkolnej niesubordynacji, kilka łyżek dzieł najlepszych francuskich dramatopisarzy, przyprawimy je odrobiną kina, teatru, filozofii, okrasimy czasami mglistego i szarego PRL-u. A potem, nasyceni i usatysfakcjonowani, poczekamy na deser. Ale jaki! Piękny i czarujący, lecz zimny i niedostępny; kolorowy na tle czarno-białych widokówek Warszawy końca lat 60-tych; pachnący, niczym uosobienie najbardziej kuszących perfum, wyglądający, niczym obraz nieskończenie uzdolnionego impresjonisty, z wszech miar urzekający i zgrabnie chwytający w garść pełnię naszego skupienia i uwagi; zwieńczony wisienką tajemniczej kokieterii.

Oto ona i on. Madame i uczniak. Kwintesencja francuskiego stylu, wytworności i elegancji, również tej słownej, i młody, niedoświadczony, lecz elokwentny artysta – jeszcze szkolny, acz przesycony górnolotnymi aspiracjami. Ona – dyrektorka szkoły, nauczycielka francuskiego, niedostępna, powściągliwa, nieodgadniona. On – uczeń ostatniej klasy gimnazjum, darzący ją nieopierzonym ogromem platonicznego uczucia, wygrzebujący z dostępnych mu zakamarków każdą, najmniejszą informację na jej temat. I w końcu my – czytelnicy, śledzący te poczynania ze wzrastającym zainteresowaniem, prawie jak wplątani w pędzącą do upragnionego finału intrygę kryminalną. 

Kryminału tu jednak nie uświadczymy, nie zostaniemy również poczęstowani romansem per se. Autor, prawdziwy mistrz słowa, bawi się nie tylko językiem, żonglując nim, jak artysta na arenie cyrkowej. Dostarcza nam przyjemności z obcowania z dziełem płynnym, z dziełem ocierającym się o przedimek "arcy”, serwując jednocześnie historię na pozór błahą i nagminnie powielaną. Nie wierzmy jednak mylącym przesłankom. Przemycone w nim cytaty z wielu cenionych pisarzy, tyrady filozoficzne, kulturalne, inteligentne i obrazoburcze, niejednokrotnie zachwycają. Zachwyca również i wątek miłosny, prowadzony subtelnie i zupełnie nieinwazyjnie. Czytelnikowi zdaje się, że stąpa po delikatnej i kruchej posadce, boi się, że dane mu będzie pójść o krok za daleko. Autor mu jednak na to nie pozwala. Wie, gdzie powiedzieć "dość" i to czyni go w moim odczuciu wybitnym, a danie przez niego zaserwowane smakuje wręcz wyśmienicie. Skosztujcie.

6/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniach Z literą w tle oraz Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę. 

piątek, 23 listopada 2012

Jego Wysokość Stos nr 4




Wymiany na portalu Finta.pl:
"STRASZNIE GŁOŚNO, NIESAMOWICIE BLISKO" Jonathan Safran Foer - podobno całkiem ciekawy film i jeszcze lepsza książka.
"WIELKI DOM" Nicole Krauss - polecone przez Biblionetkę.
"MARZYCIELKA Z OSTENDY" E.E. Schmitt - lubię i autora i opowiadania. Według mnie może się to złożyć na całkiem ciekawą mieszankę.
"ŚPIEW PTAKA" Anthony de Mello - skarbiec wszelakich nieznanych szerzej bajek
"Z POKORĄ I UNIŻENIEM" Amelie Nothomb - książkę tę wzięłam zachęcona recenzją na blogu Mowa Liter.
"OPOWIEŚĆ WIGILIJNA" Karol Dickens - święta za pasem, a wstyd przyznać, tej słynnej historii jeszcze nie czytałam. Chyba najwyższa pora to nadrobić.
"GOOD NIGHT, DŻERZI" Janusz Głowacki - opowieść inspirowana kontrowersyjnym Jerzym Kosińskim. W sam raz na lekturę po "Malowanym Ptaku".

Promocja wydawnictwa Znak:
"DELIKATNOŚĆ" David Foenkinos - zakupiłam zachęcona pozytywną recenzją Karkam.
"LATO" J.M. Coetzee - w ramach zapoznawania się z Noblistami.
"TRAKTAT O ŁUSKANIU FASOLI" Wiesław Myśliwski - wreszcie moja!
"SUNSET PARK" Paul Auster - wiele się ostatnio dobrego naczytałam o tym autorze i sama chcę go wypróbować.
"ROZMOWA W 'KATEDRZE'" Mario Vargas Llosa - w ramach zapoznawania się Noblistami, ale również z literaturą hiszpańskojęzyczną.


Wygrane:
"TĘSKNOTA ATOMÓW" Linus Reichlin - u Julii Orzech :)
"KSIĄŻKA TWARZY" Marek Bieńczyk  - w formie e-booka u Ani :)

Pożyczone:
"KOBIETA Z WYDM" Kobo Abe - od kolegi mojego taty, który śledzi moje blogowe poczynania, i którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam :) (recenzja)
"KOLEKCJONER" John Fowles - j.w.

Zakupy z różnych innych źródeł:
"CHIMERYCZNY LOKATOR" Roland Topor - musiałam w końcu poznać tego pisarza i, zakładając, że po prostu musi mi się spodobać, kupiłam od razu dwie jego książki. (recenzja)
"PAMIĘTNIK STAREGO PIERDOŁY" Roland Topor
"OD SIÓDMEJ RANO" Eric Malpass - zakupiłam zachęcona opinią Oli.
"POWIEŚĆ DLA MĘŻCZYZN" Michal Viewegh - jedna z głośniejszych czeskich powieści ostatnich lat.

Od autora:
"DZIENNIK ZNALEZIONY W PIEKARNIKU" Marek Susdorf (recenzja)

Audiobooki:
"TYSIĄC WSPANIAŁYCH SŁOŃC" Khaled Hosseini - zakupiony na stronie audioteka.pl (recenzja)
"STARA BAŚŃ" Józef Ignacy Kraszewski - j.w.
"OLIVIER TWIST" Karol Dickens - j.w.
"PANI BOVARY" Gustave Flaubert - z kolekcji Mistrzowie Słowa
"POD SŁOŃCEM TOSKANII" Frances Mayes - j.w.











Oto największy chyba stos w moim blogowym dorobku. Ciekawa jestem, które z tych książek czytaliście, po które sami macie zamiar sięgnąć, i które z nich polecacie przeczytać w pierwszej kolejności.

Niektóre z nich są już za mną, większość jeszcze snuje się gdzieś na półkach, kusząc ciekawą fabułą, nazwiskiem, lub opiniami innych. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że na żadnej z tych pozycji się nie zawiodę i sklecę tym samym recenzje, które nie zawiodą Was :)


środa, 21 listopada 2012

Kalendarium # 11/2012 (2)


Subiektywny przegląd zapowiedzi filmowych, czyli na co wybrać się do kina listopadową słotą:


23 listopada

Ekranizacja słynnej powieści Davida Mitchella już teraz wzmaga ochotę wybrania się na nią do kina. Ja jakoś nie mogę się do niej przekonać. Cieszę się jedynie, że przez wzgląd na film wznowiono publikację książki, która zaczęła przekraczać szalone sumy na internetowych aukcjach. "Atlas chmur" (Cloud Atlas) to rzecz dziejąca się na rożnych wymiarach, w różnych miejscach i czasach. Przewijają się tu postaci, które mają wpływ na przyszłość, przeszłość i teraźniejszość kolejnych. Boję się jednak, że rodzeństwo Wachowskich mogło w tym względzie przekombinować, że może to być przerost formy nad treścią. Jak to naprawdę będzie z tym filmem, przekonamy się już niebawem. Książkę w każdym razie na pewno kiedyś przeczytam.






Ekranizacja głośnej powieści Lwa Tołstoja wreszcie, ku uciesze fanów pisarza i filmów kostiumowych, wchodzi do kin. W tytułową "Annę Kareninę" wcieli się Keira Knightley. Reżyser obrazu, Joe Wrigt, zdaje się obsadzać nią każdą główną żeńską rolę swoich najsłynniejszych ekranizacji, m.in, "Duma i uprzedzenie", "Pokuta". Czy rzeczywiście się sprawdza? Na to pytanie już nie jestem w stanie odpowiedzieć, ale chętnie obejrzę ten obraz.











23 listopada okazuje się dniem obfitującym w przeróżne niezwykle ciekawe premiery. Ot, dla każdego coś miłego. Tym razem będzie to "Gangster" (Lawless). Południe Stanów Zjednoczonych, trzech braci, czasy prohibicji i nielegalna produkcja bimbru. Uświadczycie tu sporo strzelaniny i rozlewu krwi. Kino typowo męskie, niezarezerwowane jednak jedynie dla płci brzydszej.

Film nominowany był do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes. Uzyskał również nominację na AFF (American Film Festiwal).











30 listopada

Już teraz wiem, że na ten film wybiorę się obowiązkowo. Doskonała obsada i magiczny klimat opowieści zdecydowanie mnie do tego zachęcają. Dwójka zakochanych w sobie nastolatków postanawia uciec z domu. Zaczynają się żmudne poszukiwania, a wszystko to okraszone jest niewybrednym humorem. "Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom" (Moonrise Kingdom) - film wyreżyserowany przez utalentowanego Wesa Andersona, będzie zapewne niezłą gratką dla fanów niebanalnych komedii.Nie mogę się już doczekać.

Film otrzymał aż 5 nominacji na kilku ważnych festiwalach: Cannes, Gotham, AFF oraz Światowej Akademii Muzyki Filmowej.






Kolejna komedia, tym razem kryminalna, którą na pewno się w tym miesiącu zainteresuję. "7 psychopatów" (Seven Psychopats) to opowieść, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, o złodziejach psów. Kradną je i oddają, otrzymując dozgonną wdzięczność i nagrodę pieniężną od właścicieli czworonogów. Pewnego jednak dnia uprowadzają psa niebezpiecznego gangstera...

Film otrzymał Nagrodę Publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto.









"Przewodnik po Belgradzie z piosenką weselną i pogrzebową" (Practical Guide to Belgrade with Singing and Crying) brzmi prawie jak wschodnioeuropejska wersją filmu "Cztery wesela i pogrzeb"; przynajmniej jeżeli chodzi o tytuł. Jak mówi Filmweb "jest to satyra na komedię romantyczną o czterech 'mieszanych' parach pochodzących z różnych krajów, które spotykają się we współczesnym Belgradzie i doświadczają małych niemożliwości wielkiej miłości". Ja czuję się zachęcona.

Film otrzymał nominację do nagrody "East of West" na MFF w Karlowych Warach oraz na Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym.











poniedziałek, 19 listopada 2012

Ziarno o przekroju 1/8 mm







Tytuł: Kobieta z wydm
Autor: Kobo Abe
Wyd.: Znak
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 186 







Wyszłam ze świata tej książki, wysypałam piasek z butów, otrzepałam ubranie i skórę oblepioną złocistym pyłem. Wiem, że mam go jeszcze w uszach i we włosach. Nie pozbędę się go tak łatwo. Przewracając karty tej powieści, zrzucałam na siebie stopniowo tony piaskowych ziaren, zasypała mnie nimi po sam czubek głowy. Byłam przytłoczona ich ciężarem, nie umiałam wydostać się na powierzchnię, z trudem łapałam ostatnie hausty powietrza. To piasek jest władcą i wszechmogącym królem rzeczywistości, którą stworzył pisarz. To on rządzi światem i złowieszczo naciera na bohaterów powieści, kierując ich losem i zarządzając cienką linią pomiędzy ich życiem i śmiercią. Czytelnik nabiera szacunku do jego bezwzględności i siły, stara się trzymać na dystans. Kobo Abe nam jednak na to nie pozwala. Miał inny plan względem swego dzieła, a piasek wysypujący się z jego stronic był z pewnością zabiegiem skrzętnie zaplanowanym. Autor wiedział, że będziemy go mieć dość, że będziemy czuć go w nozdrzach i przełyku, i że będzie nam od niego niedobrze. I rzeczywiście, czytając tę powieść czułam przesyt. I choć nie jest ona zbyt pokaźnych rozmiarów, musiałam ją sobie dawkować, bo ziarna piasku zaczęły wręcz wwiercać się w mój krzyczący o uwolnienie umysł.

Zastanawiacie się pewnie czy ta moja pisanina obwieszcza pejoratywne nastawienie do powieści, wszak wszystko zdawałoby się na to wskazywać. I wcale mnie to zresztą nie dziwi. Nikt przecież nie lubi być niczym przytłaczany. Wolimy, gdy powieść wzbudza głównie te pozytywne odczucia. "Kobieta z wydm" pozostawiła jednak we mnie poczucie, że przeczytałam książkę niełatwą, acz dobrą i przykuwającą uwagę już od pierwszych jej zdań. I pomimo tego, że niejednokrotnie miałam autorowi za złe zasypywanie mnie aż taką ilością piasku, przeczytawszy jego dzieło, podałam mu w myślach rękę i pogratulowałam wyśmienitego pomysłu.

Ale o czym ta książka właściwie jest? Otóż oprócz piasku, jej bohaterami są pewien Mężczyzna i pewna Kobieta. On, pasjonat wszelakich owadów ukrywających się w zakamarkach roślinnych kryjówek, marzy o odkryciu nowego gatunku i wyrwaniu się tym samym z szarej codzienności pracy nauczyciela. Ona, nieświadoma do końca życia na powierzchni, zamieszkuje jamę ze wszech stron otoczoną piaskiem, a jej pracą i obowiązkiem jest umieszczanie tego złocistego pyłu w beczkach, które następnie wywożone i sprzedawane są poza granicami miasteczka. Mężczyzna wyrusza pewnego razu na wyprawę, mającą na celu ziszczenie jego pragnień, lecz ta kończy się zgoła odmiennie niż zaplanował. Szukając noclegu, tubylcy kierują go właśnie do osobliwej jamy Kobiety, a on uznaje tę formę spędzenia nocy za ciekawą i niezwykle oryginalną, nie odczuwając wobec niej większych oporów. Rzecz zmienia się jednak, kiedy budzi się rano, a drabinka - jedyna więź łącząca go ze światem zewnętrznym, znika...

Nie mam zamiaru zachęcać, czy zniechęcać potencjalnych czytelników do sięgnięcia po tę powieść. Wszystko, co miałam na jej temat do powiedzenia zawarłam w powyższych słowach, a decyzja czy zanurzyć się na chwilę w odmętach piasku, należy już do was. Odważycie się?

4,5/6


niedziela, 18 listopada 2012

Cykl fotograficzny # 8 - Berlin w czerni i bieli

Berlin jest jednym z najciekawszych europejskich dużych miast, jakie miałam okazję odwiedzić. Jest połączeniem nowoczesności z tradycją, kultury z rozrywką. Jest przyjazny turystom, ogólnie ludziom. Obfituje w ścieżki rowerowe oraz ciekawe, mądre i ułatwiające życie rozwiązania. Podobała mi się tamtejsza architektura: stare obok nowego, historia obok teraźniejszego modernizmu. Dzisiaj chciałabym wam przedstawić nie tyle najbardziej charakterystyczne zakątki miasta, co jego architektoniczne szczegóły. To dla odmiany nie ten kolorowy Berlin, który kojarzymy z katalogów, lecz migawki widziane oczyma osoby przechadzającej się tamtejszymi ulicami.








piątek, 16 listopada 2012

Niezliczone księżyce i tysiąc wspaniałych słońc







Tytuł: Tysiąc wspaniałych słońc
Autor: Khaled Hosseini
Wyd.: Albatros
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 431







Dwie kobiety. Dwa zupełnie inne, choć tak bliskie, światy. Dwa poglądy na życie. Dwie odrębne ścieżki marzeń i pragnień. Dwa różne serca, bijące rytmem dwóch różnych ideałów. Lecz tylko jeden ból i ta sama udręka.

Mariam to harami - nieślubne dziecko, żyjące wraz z matką gdzieś na uboczu, nie rzucając się w oczy i nie przysparzając swemu ojcu kłopotów. Ten odwiedza dziewczynkę tylko raz w tygodniu, obdarowując ją uczuciem, na jakie zdobyć się może kilkugodzinny rodzic. Ona jednak nie narzeka. Wierzy w jego dobre intencje, i w to, że robi wszystko, co w jego mocy, aby polepszyć ich wzajemne relacje. Jest w niego wpatrzona, niczym w najpiękniejszą zabawkę, jaką tylko mogłaby sobie wymarzyć i nie pragnie zbyt wiele - jedynie jego miłości. Chce nią przesiąknąć i cieszyć się jej ciepłem każdego kolejnego dnia rozłąki. Nadchodzi jednak chwila próby, która niweczy wszystko, co dziewczynka zdążyła zbudować na fundamentach swego pełnego nadziei serca. Uczucia ojca znikają, jak fatamorgana, jakby całe dotychczasowe życie Mariam było jedynie złudzeniem. Jej ukochany baba wydaje ją za mąż za nieznajomego i sporo starszego mężczyznę, zamieszkującego miasto oddalone od jej ówczesnego miejsca zamieszkania o setki kilometrów.Wszelkie marzenia dziewczyny pryskają, niczym bańka mydlana, a ona sama czuje się na wskroś oszukana i zdradzona.

Lajla to córka nauczyciela. Oczytana, na bieżąco edukowana i zaznajomiona ze światem kultury ma spore szanse na wybicie się poza stereotypy związane z afgańskimi kobietami. Celem jej życia nie jest jedynie zamążpójście i urodzenie gromadki dzieci. Priorytetem jest nauka. Dziewczyna jest ambitna, pragnie osiągnąć więcej, mierzy wyżej i takie też możliwości stwarzają jej rodzice. Wszystko zmienia się jednak pewnego tragicznego dnia, który naznacza jej dalsze losy nieszczęściem i zwątpieniem. Lajla, aby podołać egzaminowi, który przygotowało dla niej bezlitosne życie, opuszcza na zawsze ciało dziecka i stać się musi z dnia na dzień odpowiedzialną i świadomą swego położenia kobietą.

Historie obu dziewczynek splatają się, kiedy w Afganistanie trwa wojna. Los popycha je ku sobie i odtąd dzielić muszą wzajemnie jego nieliczne wzloty i ogrom bolesnych upadków. Uczucia między nimi poddawane są ciągłym zmianom, a nienawiść z czasem przeradza się w nić sympatii.

Hosseini, pomimo tego, że od lat zamieszkuje Stany Zjednoczone, otwiera nam oczy na historię swej ojczyzny i nie przebiera w słowach. Poprzez opowieść o Mariam i Lajli uświadamia swemu czytelnikowi, jak wyglądało prawdziwe życie jego rodaków. Bez żadnych upiększeń rysuje nam przed oczami gruzy, które niegdyś były domami, skrawki ciał zalegające na ulicach. Uświadamia jak ciężko żyło się samym kobietom i jak nieuczciwe wobec nich było prawo. Zamyka nas w czterech ścianach ich domów, w których nierzadko mężczyzna był królem i katem jednocześnie. Częstuje nas dodatkowo licznymi zwrotami akcji, umilającymi lekturę i wciągającymi coraz głębiej w jej bieg.

Obie kobiety, pomimo dzielących ich różnic, są Afgankami z krwi i kości. Autor nie podaje nam ich zeuropeizowanej czy zamerykanizowanej wersji. Na tacy serwowany nam jest orient w czystej postaci. Powieść czyta się więc tym ciekawiej, że mówi o świecie, który znamy jedynie z gazet, ewentualnie innych książek. Hosseini, mimo ciężkiego tematu i wielu dramatycznych wydarzeń opisanych w swej książce, osładza tę gorzką opowieść nutką mglistej nadziei, której ulegają nie tylko bohaterki "Tysiąca wspaniałych słońc" ale i my - czytelnicy. Myślę, że warto przeczytać tę powieść, nie tylko dla samej przyjemności obcowania z dobrym pisarstwem, ale również przez wzgląd na jej tło historyczne. Jest to przecież kwestia wciąż bardzo aktualna.

**********************************************************************************






Lektor: Maria Peszek
Długość: 12 godz. 58 min.






Ponieważ z książką zapoznałam się w formie audiobooka, zanudzę was jeszcze kilkoma słowami na ten temat. 

Było to moje pierwsze spotkanie z tą formą czytania, zaliczam je jednak do bardzo udanych. Jak się okazało przy wyborze i odsłuchiwaniu próbek przeróżnych audiobooków, nie każdy lektor mi odpowiadał. Niemniej od razu wiedziałam, że Marię Peszek mogę brać niemal w ciemno. Jej przyjemny, delikatny tembr głosu nie zakłócał lektury. Wtapiał się w nią, tworząc bardzo udaną całość. I, o ile audiobook nie sprawdził się w moim przypadku np. na siłowni (za bardzo skupiałam się chyba na myślach typu "po co ja się tu tak katuję?"), to już przy sprzątaniu, za którym nie przepadam, okazał się bardzo przyjemnym umilaczem czasu i z pewnością kontynuować będę ten sposób zaznajamiania się z książkami.

5/6

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...